piątek, 26 kwietniaKrajowy Przegląd Samorządowy
Shadow

Przyjadą Cyganie, pojawią się Żydzi

Rozmowa z Elżbietą Berendt, kierowniczką Muzeum Etnograficznego, Oddziału Muzeum Narodowego we Wrocławiu

Kiedyś, kilkanaście lat temu, chciano wyrugować muzeum z Wrocławia, przenieść gdzieś na wieś. Udało się jednak przetrwać. Niemniej jednak sam fakt, że takie pomysły się pojawiały, świadczy chyba o niezrozumieniu takich placówek jak Muzeum Etnograficzne?

– Pewnie ja nie do końca jestem obiektywna w ocenie tej sytuacji sprzed wielu lat. W latach dziewięćdziesiątych, bo wówczas pojawiły się takie pomysły, byłam nowym, młodym kierownikiem Muzeum Etnograficznego. Muzeum mieściło się wówczas w jednym ze skrzydeł pałacu Spaetgena, który dzisiaj dużo bardziej znany jest jako Pałac Królewski. Byliśmy wtedy sąsiadem Muzeum Archeologicznego, które wówczas administrowało całym budynkiem. W ciągu wcześniejszych lat stan prawny wielu placówek muzealnych zmieniał się. Zmieniali się ludzie, podległości…

Pewnego jednak dnia usłyszeliście, że macie opuścić budynek obecnego Pałacu Królewskiego, w którym byliście od co najmniej połowy lat pięćdziesiątych.

– Taka była decyzja decydentów. Cały obiekt przekazany został Muzeum Miejskiemu Wrocławia. Pojawił się problem, co z nami…

– …i natychmiast znaleźli się tacy, którzy chcieli wam wręczyć bilet do jakiejś uroczej wioski, w której mieliście urządzić skansen i tam sobie być, innym nie przeszkadzając.

– Rzeczywiście byli i tacy, którzy zadawali pytanie, dlaczego muzeum wsi ma być w mieście. Ale to wynikało z niezrozumienia charakteru naszego muzeum, naszych zbiorów. Nie brakowało jednak i osób posiadających pełną wiedzę i rozeznanie dotyczące tego, co robimy, co chcielibyśmy robić. Już wcześniej były bardzo dobrze przygotowane plany przeniesienia Muzeum Etnograficznego na Wyspę Słodową, do znajdujących się tam młynów. Tam miał być i mały skansen, i sale wystawowe, i miejsce na pracownie naukowe. Wiemy jednak, że absurdalna decyzja z lat siedemdziesiątych o wyburzeniu młynów św. Klary pogrzebała te plany.

Udało się jednak uratować Muzeum Etnograficzne dla Wrocławia.

– Tak. Dla Wrocławia i dla regionu. Kompromis został osiągnięty. I ogromnie się z tego cieszę. Od października 2004 roku naszą siedzibą jest budynek dawnego letniego Pałacu Biskupów Wrocławskich przy ul. Traugutta. Niemal od początku prowadziliśmy tutaj intensywną działalność wystawienniczą i oświatową. W maju 2006 roku w nowym gmachu otworzyliśmy pierwszą wystawę stałą. I co bardzo ważne, wrośliśmy w krajobraz tego miejsca we Wrocławiu. Okoliczni mieszkańcy mówią o nas „nasze muzeum”, są więcej niż częstymi bywalcami organizowanych tutaj imprez.

We wstępie do książki „Mom jo skarb. Pamięć rzeczy w tradycjach dolnośląskich” pisze pani, że „muzeum to miejsce zagęszczonej pamięci”. Co to oznacza w przypadku Muzeum Etnograficznego?

– Jestem przekonana, że właśnie tutaj, u nas, widać to bardzo dobrze. Powiedziałabym nawet, że w sposób wyjątkowy. Z jednej bowiem strony kontynuujemy – na tyle, na ile pozwoliły nam zachowane zbiory przedwojenne – tradycję muzealników niemieckich. Z drugiej, w pewnej konfrontacji z tym, co na Dolnym Śląsku działo się w okresie do 1945 roku, pokazujemy czas powojenny. Przy czym zbiory przedwojenne mają nieco inny charakter. Są na swój sposób kolekcjami tworzonymi przez muzealników. Zbiory gromadzone już przez nas to rzeczy codziennego użytku, pamiątki rodzinne przywiezione przez ludność, która zasiedlała Dolny Śląsk po drugiej wojnie.

Ukazujemy podstawową dla dolnośląskiej etnografii problematykę: trwałość i zmiany kultury. Uświadamiamy zwiedzającym wielką różnorodność naszego regionu. Autorzy większości ekspozycji podejmują próbę zaprezentowania bliższej i dalszej historii Dolnego Śląska, postrzeganej jako proces kształtowania się kultury ludowej w warunkach zróżnicowania narodowościowego i wyznaniowego. Bo Wrocław to nie jest przeniesiony po 1945 roku Lwów, a Dolny Śląsk to nie są przeniesione Kresy. Na pewno intelektualny zaczyn Wrocławia stanowiła w ogromnej części inteligencja lwowska. Bez wątpienia kresowy ślad kulturowy widać w większości miast, miasteczek i wsi Dolnego Śląska. Jednak obraz całości jest dużo bardziej skomplikowany.

I tym samym bardziej ciekawy. Zagęszczona pamięć?

– Właśnie tak. Mit Kresów, mit Lwowa musi być uzupełniony o dużo więcej elementów.

A to wszystko na gruncie zastanym w 1945 roku?

– Oczywiście. Wielkie przenikanie tego, co było, z tym, co przyszło z bardzo wielu kierunków. Jesteśmy regionem pogranicza. Tutaj przez dziesiątki lat przenikały się kultury – niemiecka, polska serbołużycka, czeska, osadnictwo tyrolskie… A po 1945 roku ta kulturowa układanka stała się jeszcze bardziej zróżnicowana.

To pani napisała kiedyś, że „rzeczy są kapsułą pamięci, która pokonuje upływ czasu i przenosi wiedzę o wydarzeniach i towarzyszących im emocjach poza ograniczony okres jednostkowego, ludzkiego życia”.

– To jest właśnie to, o czym rozmawiamy. Postrzeganie historii regionu poprzez historię człowieka, z którym rzeczy są nierozerwalnie związane. Pokazywana u nas wystawa stała zestawia dwa wizerunki tutejszej kultury ludowej: w miarę stabilnej, choć niejednorodnej, dziewiętnastowiecznej, oraz z pierwszych lat powojennych, będącej mozaiką – nakładających się na tamtą – tradycji grup osadniczych. A te ostatnie to naprawdę wielki tygiel kulturowy, narodowościowy, wyznaniowy.

Na Dolnym Śląsku prawie wszyscy są imigrantami, czasami uchodźcami. Jedni z Kresów, drudzy z centralnej Polski, jeszcze inni z Bośni, Grecji, Francji… Jest spora grupa Ormian, Ukraińców, Łemków. Wrocław to także historia niemiecka i żydowska.

Przed muzeum stoi więc także wyczulenie na kulturową odmienność. Pokazanie i nauczenie, że ową inność nie tylko warto zrozumieć i polubić, ale także otworzyć się na nią. Robicie to?

– Cały czas. Ta „kapsuła pamięci”, o której wspominaliśmy, to na pewno dramat wykorzenienia, który w naszym regionie spotykamy na każdym kroku. Dolny Śląsk to także świat wielu różnic. Ale to właśnie ta „inność zwielokrotniona” jest naszą szansą. I Muzeum Etnograficzne stara się o tym przekonać. Pomaga w tym wielowymiarowy charakter naszej placówki: edukacyjny, naukowy, artystyczny, społeczny. Szereg spotkań, wystaw, dyskusji, lekcji muzealnych zostawia ślad. Przy czym nie ograniczamy się tylko do naszego regionu. Często naszą wielokulturowość pokazujemy na tle innych regionów, innych państw, całego świata…

Etnografia, etnologia, antropologia kultury na pierwszym planie stawiają człowieka. Jego losy są elementem zasadniczym. I o nich chcemy opowiadać. Jakiś czas temu skupiliśmy naszą uwagę na etnicznym, narodowym i religijnym zróżnicowaniu mieszkańców naszego regionu.

W muzeum powstał też cykl niezwykłych filmów.

– W 2014 roku zrealizowaliśmy projekt „Dolny Śląsk. Lud, jego zwyczaje, sposób życia, pieśni, muzyka i tańce…”. Powstało 15 filmów edukacyjnych poświęconych powojennemu osadnictwu na Dolnym Śląsku. To filmy o Niemcach, Ukraińcach, Łemkach, Grekach, Macedończykach, Tatarach, Ormianach, Romach, Żydach, Karaimach, polskich reemigrantach z Bośni, Francji i Bukowiny rumuńskiej, Kresowianach z Wileńszczyzny, Lwowa… To rzeczywiście był wyjątkowy projekt. Zestawy filmów trafiły do szkół. Można je także obejrzeć na stronie internetowej naszego muzeum.

Ubiegły rok był dla muzeum czasem udanym. Zakupiliście negatywy świetnych zdjęć Augustyna Czyżowicza. Wzbogaciliście się o darowiznę huculianów z kolekcji Ewy Załęskiej-Szczepki i Andrzeja Szczepki. Zorganizowaliście wystawę poświęconą skarbom europejskiej kultury tradycyjnej pod patronatem honorowym UNESCO, którą oglądać można jeszcze do końca lutego. Jaki będzie ten rok?

– Głęboko wierzę, że jeszcze lepszy. Poznamy tajemnice kotlarza na wystawie „W świecie miedzi i mosiądzu”. Wspólnie z Muzułmańskim Związkiem Religijnym w RP i Centrum Kultury Tureckiej w Warszawie zapraszam także na wystawę „Kaligrafia osmańska”.

W tym roku dalej idziemy w kierunku etnicznym i narodowym. W czasie Nocy Muzeów w maju chcemy otworzyć wystawę poświęconą Romom. Powstaje ona w bardzo ścisłej współpracy z Andrzejem Grzymałą-Kazłowskim, założycielem i właścicielem Muzeum Kultury Romów w Warszawie. Pokażemy unikalny, największy w Polsce zbiór cyganaliów. Innym dużym przedsięwzięciem będzie ekspozycja „Ku nowemu życiu. Żydzi na Dolnym Śląsku 1945-1970”. Wystawy o takim zasięgu poświęconej tej tematyce jeszcze nie było. Zapraszam na nią jesienią.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Miarecki