wtorek, 8 październikaKrajowy Przegląd Samorządowy
Shadow

Umysł i emocje. Deklamacja i śpiew

Z Giovannim Antoninim, dyrektorem artystycznym festiwalu Wratislavia Cantans, rozmawia Grzegorz Chojnowski (Radio Wrocław Kultura)

Na wielkie otwarcie 52. edycji festiwalu – sir John Eliot Gardiner, który powraca do Wrocławia po ubiegłorocznej wizycie. Usłyszymy Monteverdiego Il ritorno d’Ulisse in patria…

– Myślę, że sir Gardiner polubił salę Narodowego Forum Muzyki, to, jak realizuje się w niej brzmienie jego zespołu. Okazało się, że przyjazd maestra wraz z zespołem jest możliwy, zaproszenie zostało przyjęte. Bieżący rok jest rokiem Monteverdiego, więc pojawienie się w programie kogoś takiego jak Gardiner, który dobrze zna ten repertuar – jego chór nosi nazwisko Monteverdiego – było dla nas idealnym rozwiązaniem. Mam zarazem nadzieję na ścisłą współpracę festiwalu z sir Gardinerem także w przyszłości.

To rok rocznic – 250 lat od śmierci Telemanna, 450 lat od daty narodzin Monteverdiego.

– I to był punkt wyjścia. Ważny jest tytuł festiwalu – Recitar cantando – wprowadzający nowy element do programu Wratislavii. Wykonujemy nie tylko oratoria, zdecydowaliśmy się także na opery. Zaczynamy od opery i kończymy takim dziełem. Oczywiście, nie mam zamiaru przekształcać Wratislavii Cantans w festiwal operowy, muzyka oratoryjna pozostanie esencją, ale chcemy się rozwijać.

Ten tytuł sugeruje zarówno śpiewanie, jak i mówienie, deklamowanie.

– Nie zapominajmy, że to z oratorium – gatunku, który stworzyli Włosi – czerpała opera. Zwłaszcza od baroku święte słowo zaczęło być wyrażane przez arię i recytatyw.

Skoro mówimy o operach – na finał proponuje pan Mozartowską Łaskawość Tytusa. Z Teodorem Currentzisem, solistami i artystami MusicAeterna, na scenie Opery Wrocławskiej.

– Chcieliśmy rozpocząć współpracę z Operą Wrocławską, zrobić kolejny krok w stronę poszerzania festiwalowej przestrzeni. Jest wspaniały gmach Narodowego Forum Muzyki, ale ciekawie będzie włączyć w festiwal miejsce teatralne, wzbogacając w ten sposób Wratislavię. Będzie to wersja koncertowa, ale poważnie zaczynam myśleć o tym miejscu w kontekście przyszłych edycji i pomysłów.

Wspomniałem o kilku wyjątkach od muzyki dawnej na tegorocznym festiwalu. Jednym z nich jest Kwartet na koniec czasu Oliviera Messiaena, szczególnie interesujący z dolnośląskiej perspektywy, bo premiera tego utworu odbyła się w styczniu 1941 roku w Zgorzelcu. Messiaen znalazł się tam jako jeniec, więzień obozu Stalag VIII-A.

Kwartet na koniec czasu to jedno z arcydzieł muzyki kameralnej XX wieku. Istotny jest moment napisania utworu, jego premiery, ale i kontekst czasów, w których żyjemy, ma znaczenie. Uważam, że to historyczna chwila, stajemy twarzą w twarz z nowymi tematami i problemami. Myślę tu również o polityce, o zmianach, jakie następują na świecie, na przykład o nowej pozycji Stanów Zjednoczonych. Nie wiemy, co te zmiany przyniosą, czy będą na lepsze, czy nie. Nie wiadomo, jaki los czeka Europę, kulturę europejską. To, co dziś jest ważne, co uważamy za wartość, może za jakiś czas nią nie być. To także kwestia percepcji i komunikacji. Mam 50 lat, znam rzeczywistość bez telefonów komórkowych czy internetu. Nie jestem ani na tyle młody, by traktować te nowe technologie jako moje środowisko naturalne, ani na tyle stary, by nie chcieć ich używać. W tym sensie pewna epoka się skończyła, nowa – której nie znamy – jest przed nami. Moim zdaniem Kwartet na koniec czasu bardzo dobrze wpisuje się w naszą rzeczywistość.

Inny utwór Messiaena, Et expecto resurrectionem mortuorum, zagra NFM Filharmonia Wrocławska, która wykona także dzieło Uru Anna, kompozycję wrocławianki, studentki Messiaena, profesor Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. Dzieńźniej, 12 września, pojawi się kolejny polski akcent, czyli Widma Stanisława Moniuszki, kantata oparta na fragmentach Dziadów Adama Mickiewicza. To był pomysł Andrzeja Kosendiaka, dyrygenta tego koncertu?

– Tak, zgadza się.

A pan przyjął ten projekt z entuzjazmem? Moniuszko poza Polską nie jest znany, a w dodatku Widma to rzadkość także dla polskiego melomana.

– Bardzo się cieszę z tej prezentacji. Festiwal powinien być różnorodny, powinno być w jego programie miejsce na repertuar międzynarodowy, ale i narodowy, rodzimy. Widma to dla mnie odkrycie. O Wratislavii tak właśnie myślę: jako o wydarzeniu, którego siłą są również takie rarytasy.

Jeden z koncertów będzie bezpośrednim pomostem między epoką muzyki dawnej a współczesnością. W Kolegiacie Świętego Krzyża i św. Bartłomieja zabrzmią obok siebie trzy dzieła zatytułowane Stabat Mater: des Preza, Pärta i utwór anonimowego autora.

– Podczas koncertu usłyszymy szczególny rodzaj śpiewu, cantu a tenore, pochodzący z Sardynii, który zabrzmi w wykonaniu Concordu de Orosei. Śpiewakom będzie towarzyszył zespół Il Suonar Parlante, a całość zabrzmi pod kierownictwem Vittoria Ghielmiego. W ubiegłym roku słuchaliśmy Giovanniego Sollimy i śpiewu bułgarskiego, teraz Sardynia i wirtuoz violi da gamba Vittorio Ghielmi, bardzo dbający o artykulację. Ten koncert odzwierciedla tendencję festiwalu do poszukiwania przygód, doskonale też pasuje do Kolegiaty Świętego Krzyża. Uwielbiam to miejsce, chóry brzmią w nim znakomicie! Rok temu śpiewał tam chór bułgarski, wcześniej – Chór Patriarchatu Moskiewskiego.

Pan ze swoim Il Giardino Armonico przygotowuje dwa koncerty. Pierwszy będzie się składał z muzyki kompozytorów dawnych, mało u nas znanych, zatytułował go pan La morte della ragione, czyli Śmierć rozumu.

– Nie wymyśliłem tego tytułu – tak nazywa się anonimowa włoska pawana. Jej nuty są dziś przechowywane w British Library, manuskrypt przywiózł do Anglii pewien szlachcic jako pamiątkę z podróży lub utwór, którym zamierzał poszerzyć repertuar. Ta pawana jest najprawdopodobniej związana z jakąś sztuką teatralną. Zacząłem się zastanawiać, co znaczy owa śmierć rozumu w kontekście muzyki. Zauważmy, że muzyka ewoluowała, w średniowieczu była wręcz nauką, z liczbami, symbolami; potem jej celem stało się przekazywanie emocji, znaczenia słów. Josquin des Prez robił to jako pierwszy, Gesualda da Venosę można by nawet nazwać ekspresjonistą.

Zatem śmierć rozumu to narodziny emocji?

– Interesuje mnie to napięcie, ale i równowaga, kontrola; zadaję sobie pytanie, na ile możemy zaufać głowie; ile w muzyce tego, co umysłowe, ile tego, co emocjonalne. Fascynują mnie także takie sytuacje w rozwoju muzyki, kiedy coś, co zostało stworzone wbrew regułom, okazało się bardziej ekspresyjne, gdy rozum w pewnym sensie umarł, przegrał ze zwycięskimi emocjami. Wspaniale to widać u Monteverdiego, którego zaatakował teoretyk starej szkoły Artusi, twierdząc, że Monteverdi nie potrafi pisać muzyki, robi błędy. Kompozytor odpowiedział listem: tak, z punktu widzenia starej szkoły (prima pratica) to są błędy, ale ja piszę inaczej, moja muzyka to secunda pratica, gdzie liczą się słowa i ich emocje.

Reguły czasem muszą być złamane. Mówimy tu również o oryginalności. Dla nas jest ona istotną wartością, dawniej bycie oryginalnym znaczyło bycie innym, niekoniecznie dobrym, często potępianym. Do momentu, gdy uznano tę innowację za wzór. Wielu geniuszy spotkał taki los.

Czyli ten koncert będzie swoistą opowieścią o przełomie w podejściu do muzyki i sztuki w ogóle.

– To będzie muzyka kompozytorów, którzy potrafili tworzyć zgodnie z regułami, znali techniki, wiedzieli, jak zapisać kontrapunkty, lecz chcieli pójść dalej, decydując się na rzeczy w ich epoce ekstrawaganckie, ryzykowne, niezgodne z tradycją. Erazm z Rotterdamu w Pochwale głupoty zwraca uwagę na wartość, jaką dla rozwoju, kreatywności człowieka ma szaleństwo. Chciałbym też dodać, że opozycja między rozumem a uczuciem, o której tyle mówimy, może wcale nie jest opozycją… W geniuszu spotyka się jedno z drugim. Najlepszym przykładem wydaje się Sztuka fugi Bacha; na festiwalu wykona ją Accademia Bizantina. W tym utworze mamy i ­– powiedzmy – naukowy kunszt pisania muzyki, i wielką ekspresję. Jedność.

Drugi z pańskich koncertów to Pasja według Brockesa Telemanna. Telemann jest panu ostatnio bliski. Płyta z Koncertem C-dur i Suitą a-moll ukazała się zaledwie w listopadzie.

– Georg Philipp Telemann to moim zdaniem kompozytor, którego powinniśmy na nowo odkryć. Jakość jego muzyki jest niezwykle wysoka.

Przy okazji, proszę przyjąć gratulacje za nominację do Grammy Awards za Händlowskiego Giulio Cesare z Cecilią Bartoli między innymi. Są szanse na jej występ we Wrocławiu?

– Niedawno w Zurychu wróciliśmy razem do Alciny Händla. Cecilia Bartoli jest mocno zajętą artystką, ma w planie nowe opery, między innymi Ariodante w sierpniu na festiwalu w Salzburgu. Próbujemy ją zaprosić do Wrocławia, pracuję nad tym.

Dziękuję za rozmowę.