Rozmowa z Marcinem Nałęcz-Niesiołowskim, dyrektorem Opery Wrocławskiej
– Teatr operowy to bardzo skomplikowany organizm… Przejął pan niedawno kierowanie tym organizmem i odpowiedzialność za jego stan. Jaką wizję rozwoju wrocławskiej opery pan widzi?
– Przedstawiłem swoją wizję kierowania teatrem w czasie procedury konkursowej i jest to wizja teatru otwartego na współpracę z innymi teatrami, krajowymi i europejskimi… Wizja realizowania kolejnych premier poprzez koprodukcje, współpracę i otwieranie się na realizatorów z zewnątrz. Wynikiem takiej współpracy jest najbliższa grudniowa premiera – Trubadur Giuseppe Verdiego, przygotowany wspólnie z Łotewską Narodową Operą i Baletem z Rygi. Kolejna wspólna premiera – Kopciuszek Gioacchino Rossiniego – będzie powstawać w koprodukcji z Theatre Champs-Elysées z Paryża, a jej realizatorem i inscenizatorem będzie Irina Brook. Potem – Opera Lipska i pozycja wagnerowska: Zakaz miłości, druga opera Richarda Wagnera, i Fidelio Ludwiga van Beethovena realizowany ze Słoweńską Narodową Operą. Nasz teatr będzie to więc teatr bardzo, bardzo otwarty – na realizatorów, wykonawców zewnętrznych – i to jest podstawa, na jakiej w najbliższych sezonach będę kształtował repertuar.
– I otwarty także na operę współczesną? Festiwal Opery Współczesnej to przez melomanów i operomanów (to nie zawsze ci sami!) bardzo oczekiwany punkt operowego wrocławskiego programu.
– Tak, otwarty także na operę współczesną, przy czym edycja Festiwalu Oper Współczesnych, która miała odbyć się w tym roku jesienią, została przesunięta na rok następny ze względu na późną zmianę, jeśli idzie o zarządzanie teatrem; żeby nie przygotowywać Festiwalu na szybko, zdecydowaliśmy się go przesunąć. I tak jesienią roku 2017 będzie kolejna festiwalowa edycja, z premierą polskiej opery współczesnej. Prawdopodobnie będzie to Operetka Gombrowicza, skomponowana przez Michała Dobrzyńskiego.
– Jeśli mówimy o operze, nie można zapominać o balecie, który w ostatnich latach w naszej operze istniał dosyć słabo.
– Po zmianie kierownictwa baletu, a także jego profilu, chcielibyśmy, żeby ten zespół zdecydowanie częściej gościł na scenie, aby stał się bardziej rozpoznawalnym zespołem naszego teatru i aby wszystkie kolejne premiery baletowe odbywały się z udziałem orkiestry, może tylko poza muzyką współczesną. Chcemy też, aby balet także bieżące spektakle repertuarowe tańczył z orkiestrą.
– Kierowanie operą jest zadaniem gigantycznym i bardzo trudnym. Po co to panu? Znakomitemu dyrygentowi… Świetnemu barytonowi… Komuś już na artystycznej scenie ważnemu… Czy to jest wspinanie się na dalszy szczebel kariery, czy może marzenie o daniu czegoś innym?
– Od początku mojej dorosłej drogi, już tuż po studiach, czyli mając lat 24, rozpocząłem pracę i jako artysta, i jako menedżer, więc jakoś się te oba aspekty artystycznego życia we mnie połączyły i zrosły. Staram się nie kłaść na szalach, nie ważyć, czy coś jest ważniejsze, czy mniej ważne, bo mam poczucie, że trzeba to wszystko połączyć i realizować swoje plany i artystyczne, i organizacyjne, i inwestycyjne…
– Inwestycyjne – czyli takie, na realizację których Opera Wrocławska czekała wiele lat. A sytuacja opery – o czym przecież nie wszyscy wiedzą – jest bardzo trudna: brak pracowni, magazynów… Czy teraz uda się doprowadzić do tego, aby opera i jej zespół pracowały w warunkach godnych XXI wieku?
– Mamy taką nadzieję… Razem z moim zastępcą, dyrektorem Kazimierzem Budzanowskim, bardzo usilnie pracujemy nad tym, żeby rozpoczęła się rozbudowa najpierw o przestrzenie magazynowe, czyli część podziemną. Ale nie tylko magazyny są problemem! Opera boryka się także z problemami, jeśli idzie o sale prób dla orkiestry i baletu – owszem, te sale na terenie teatru są, ale bardzo niewielkie, akustycznie niezadowalające i jeśli idzie o komfort pracy to – w porównaniu chociażby do naszego znakomitego sąsiada, czyli Narodowego Forum Muzyki – praca w operze jest dużo mniej komfortowa. Chcemy więc rozbudowywać teatr także w tym kierunku. Potrzebne są także pracownie – krawiecka, szewska. Podsumowując – nasze plany rozwojowe obejmują rozbudowę o sale prób, ćwiczeniówki, sale ansamblowe, przestrzeń dla administracji…
– Oczywiście poprawa warunków pracy będzie naprawdę bardzo ważna dla tego, co się dzieje na scenie. A dla nas, wielbicieli opery, najważniejsze jest to, co na scenie… Czyli czas na pytanie o repertuar sezonu 2016/2017.
– Cóż, mówiłem już o późnej zmianie dotyczącej zarządzania teatrem: dopiero 30 sierpnia zostałem zatwierdzony jako dyrektor, pracę rozpocząłem od 1 września. I nie chciałbym, aby to źle zabrzmiało, ale pani dyrektor Michnik wyszła z założenia, że nie będzie planować nowego sezonu. W tej sytuacji organizacja bieżącego sezonu z premierami była naprawdę niełatwa.
– Ale sezon zapowiada się premierowo bardzo ciekawie!
– Wspominałem już o Trubadurze i Kopciuszku, a czeka nas jeszcze superwidowisko – Faust Charlesa Gounoda w Hali Stulecia i przeniesienie go na scenę opery na początku przyszłego sezonu. Ten sezon to także działalność edukacyjna, w jej ramach zaprosimy do opery najmłodszych widzów. Zaczniemy od adaptacji Czarodziejskiego fletu Mozarta, czyli Zaczarowany czarodziejski flet jako pozycja familijna, którą chcemy prezentować w niedzielne przedpołudnia, i dwie bajki muzyczne: Pchła szachrajka w inscenizacji Anny Seniuk i z muzyką Macieja Małeckiego, oraz bajka baletowa Ngoma czyli bajka o tańczącym słoniu. W sumie organizacja tego sezonu była bardzo szybka i bardzo cieszymy się, że mamy w planie wspomniane przez mnie premiery.
– W czasie dyskusji o dalszych planach Opery Wrocławskiej padały także propozycje przejścia z systemu repertuarowego, wedle którego dzisiaj działa teatr, na tzw. system stagione, który polega na tym, że do konkretnych produkcji wynajmuje się solistów, spektakle grane są kolejno po kilka spektakli, potem przedstawienie znika ze sceny i po jakimś czasie powraca, także w serii spektakli…
– Ja już w konkursie przekazywałem informacje, że Opera Wrocławska powinna pozostać teatrem repertuarowym, przy czym niektóre spektakle – myślę tu o pozycjach, które będziemy realizować w koprodukcjach – mogą być prezentowane w formule semistagione: artyści przyjeżdżają na określoną liczbę występów i po nich przekazywani są do innego teatru. A pomiędzy tymi spektaklami prowadzona jest normalna działalność repertuarowa.
– I pozwoli pan jeszcze na pytanie absolutnie klasyczne: czy ma pan jakąś operę swoich marzeń? Najbliższą sercu i wyobraźni? Taką, przy której stanie pan za pulpitem ze łzami szczęścia w oczach?
– Jeśli idzie o operę polską, chciałbym zrealizować na nowo Halkę Moniuszki – w dwóch wersjach: wersji warszawskiej w języku polskim i wersji z językiem włoskim. Moniuszko zaaprobował przekład Achillesa Bonoldiego, ale wersja włoska wciąż czeka na swoją premierę, a mogłaby przecież zaistnieć także w teatrach europejskich, szczególnie teraz, gdy zbliża się dwóchsetletnia rocznica urodzin Stanisława Moniuszki! Tak więc w tym krótkim okresie – bo aktualny mój kontrakt to trzy sezony artystyczne – polską operą, o której marzę, którą bardzo chciałbym zrealizować jest Halka.
– A jeśli o idzie operę „zagraniczną”?
– Cóż, uwielbiam lirykę rosyjską i byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł na wrocławskiej scenie przygotować Damę pikową Piotra Czajkowskiego.
– Wrocławscy melomani poznali pana przy okazji Eugeniusza Oniegina tegoż Czajkowskiego i już wiemy, że na tę Damę pikową warto czekać…
Rozmawiała Anita Tyszkowska