Cały czas dużo się dzieje, ale polski przekaz medialny od kilku tygodni pełen jest informacji o C40 Cities. A mówiąc dokładniej – o C40 Cities Climate Leadership Group. Oczywiście prawie każdy bawiący się w politykę chciałby być w jakiejś „leadership group”. Szczególnie w jakiejś salonowo-postępowej.
O tym, że nasi politycy-samorządowcy są w czołówce poinformował „Dziennik Gazeta Prawna”. Chodzi dokładnie o Warszawę, która podpisała agendę C40 Cities. Zrobiła to już jakiś czas temu. I chociaż włodarze stolicy nie kryli się z tym, to także raczej nie wdawali się w szczegóły tego porozumienia. DGP namieszał.
C40 Cities – jak podają źródła zachodnie – to grupa 96 miast na świecie, które reprezentują jedną dwunastą światowej populacji i jedną czwartą światowej gospodarki. C40 (jak sam twierdzi) koncentruje się na walce z kryzysem klimatycznym. Dba też o zdrowie mieszkańców i ich dobre samopoczucie.
Ujawniony raport C40 Cities mówi między innymi o obowiązkowych planach redukcji spożycia nabiału i mięsa. Zakłada też drastyczne ograniczenie podróży samolotami i autami spalinowymi. Przewiduje także ograniczenie zakupów odzieży (limity Ziemianie otrzymają od „leadership group”).
Polscy sygnatariusze porozumienia po upublicznieniu raportu próbują się od niego odciąć, a w każdym razie umniejszyć jego znaczenie w konfrontacji z całościowym programem redukcji gazów cieplarnianych, który ich zdaniem jest jak najbardziej słuszny.
Ci, którzy dokładnie zaczęli się przyglądać działaniom C40 Cities zauważyli, że są dobre i złe emisje CO2. Te złe to rolnictwo, budownictwo, tanie auta spalinowe, samolotowe podróże Kowalskich. CO2 do zaakceptowania to ten wytwarzany przy ładowaniu baterii do aut elektrycznych, produkcji fotowoltaiki, wytwarzaniu wodoru (z węgla lub gazu), podróżach działaczy walczących z ociepleniem klimatu…
Do rynkowego garnka zaglądał
Tomasz Miarecki