Poszukiwanie etyki w biznesie, rozmawianie o tym jest w wielu kręgach w naszym kraju cały czas „obciachowe”. Może najwyższy czas, by to się zmieniło? Już po raz kolejny na łamach „Gminy Polskiej” wracamy do tego tematu.
– Czasy polskiej arystokracji minęły bezpowrotnie z początkiem XX wieku. Choć tytuły już nie obowiązują, to styl robienia interesów w arystokratycznym stylu pozostał – mówi Piotr Kłyk, specjalista ds. protokołu i etykiety biznesu. Jego zdaniem na styl ten składa się nie tylko odpowiedni sposób zachowania, dobre maniery i etykieta biznesu, ale również miejsca, w których gości się partnera w interesach. I rzeczywiście w wielu publikacjach omawiany jest temat biznesowej etykiety. Organizowane są szkolenia poświęcone temu, jak i gdzie robić wielkie pieniądze, czy też mówiąc może nieco dokładniej – na co ludzie biznesu powinni zwracać uwagę podczas ważnych spotkań. Są więc opowieści o markowych ciuchach, znaczeniu zegarków, tematyce rozmów czy wyborze miejsca spotkania. Niestety, wyjątkowo rzadko poruszany jest temat etyki w biznesie. Dlaczego? Bo mimo wszystko nieporównywalnie łatwiej zawiesić na ręce czasomierz wart kilkanaście tysięcy złotych czy niedbale położyć obok notatnika kolekcjonerskie pióro (cena porównywalna z zegarkiem) niż stosować się do etycznych miar.
Nowe trendy i etyczne kodeksy
Oczywiście zmienia się współczesna ekonomia. Wielu słusznie zauważa, że od kilkunastu lat wielką popularnością cieszą się takie nurty jak human capital czy corporate social responsibility. Za oceanem, w Stanach Zjednoczonych, w 1992 roku powstało Ethics Officers Association. A przeprowadzane jakiś czas temu badania największej pięćsetki przedsiębiorstw z listy „Forbesa” (pisaliśmy już o tym na łamach „Gminy Polskiej”) pokazały, że tylko pięć procent z nich nie posiada kodeksów etycznych. Pozostałe takie pisemne zasady zła i dobra mają. Tylko czy aby na pewno stosują je w codziennym działaniu? Nie tylko mam co do tego wątpliwości, ale wiem, że ogromna część firm zasady etycznych działań (nawet jak je sobie zebrała w jedną książeczkę
i wykorzystuje to do działań marketingowych) zostawia w odstawce. Liczy się jedynie wynik finansowy i zasobność portfeli właścicieli oraz najwyższej kadry zarządzającej. Jeżeli chodzi o to ostatnie, to nawet wyniki finansowe nie mają tutaj specjalnego znaczenia. Najlepszym przykładem było zachowanie władz kilkunastu amerykańskich i europejskich banków, od których rozpoczął się ostatni światowy kryzys. Kierowane przez nich firmy były źle zarządzane, straciły setki milionów dolarów czy euro, w ich ratowaniu pomogły budżety państwowe (czyli pieniądze wszystkich podatników zostały przeznaczone na ratowanie w większości wielkich prywatnych biznesów finansowych), ale władze tych banków przyznały sobie ogromne premie. I co? I w większości przypadków nic.
Poprawność na pokaz
Oczywiście to przykład wagi ciężkiej, ale są tysiące mniejszych. Ot, chociażby duże wydawnictwo w Polsce, które prowadzi szereg ciekawych i marketingowo nośnych kampanii. Dzięki temu robi bez wątpienia sporo dobrego nie tylko dla swojego wizerunku, ale i dla innych. Niemniej jednak, kiedy rozpoczęła się tam wielka, ogólnopolska kampania mająca na celu obronę pracowników, między innymi poprzez apelowanie do przedsiębiorców o ograniczenie tak zwanych umów śmieciowych i godne wynagradzanie absolwentów, ktoś w wydawnictwie nagle zapalił „czerwoną lampkę”. No bo jak to – firma prowadzi kampanię przeciwko „śmieciówkom” i godnym płacom dla młodych, a sama korzysta przede wszystkim z pracy osób, które nie mają najmniejszych szans na etat (jedyne na co mogą liczyć po jakimś czasie to umowa-zlecenie, najchętniej jednak proponuje się bezpłatne praktyki zawodowe). Oczywiście, żeby była jasność – wydawnictwo to ma piękny zbiór zasad, w którym możemy przeczytać nie tylko, jak powinno się poprawnie pisać, ale również wymieniane są standardy kontaktów wewnątrz firmy czy też zasady, jakimi firma i jej pracownicy kierują się w kontaktach zewnętrznych. Piękny katechizm, ale niestety w dużej mierze martwy.
Kolejny przykład? Spora firma budowlana, która miała wybudować jeden z odcinków autostrad w naszym kraju. Nie wybudowała, bo ogłosiła upadłość. Wcześniej jednak wzięła od państwa wielkie pieniądze na inwestycję. Zapomniała jednak zapłacić podwykonawcom, nie zapominając o wypłatach dla zarządu, rad nadzorczych, doradców, kadry kierowniczej średniego szczebla. Przy okazji warto zaznaczyć, że firma była wielką i hojną przystanią dla polityków, którzy wypadli z gry, oraz dla ich bliższych i dalszych totumfackich. Nie wiem, czy w owej firmie jakiś znajomek wziął wynagrodzenie za napisanie, skład i druk kodeksu etycznego. Wcale jednak bym się nie zdziwił, gdyby tak właśnie było.
Takich przykładów można wyliczyć nie dziesiątki, ale dziesiątki tysięcy. Niedotrzymywanie umów, oszustwa, nieterminowość, braki płatności, obietnice bez pokrycia, nepotyzm, korupcja… Taki też jest obraz sporej części polskiego, europejskiego i światowego biznesu, w którym dużo się mówi o zegarkach, popalając cygara i łykając whisky, natomiast bardzo niewiele o etyce.
CSR to dobry kierunek, ale…
Oczywiście i u nas od dłuższego już czasu kształtuje się moda na wspomniany już przeze mnie wcześniej corporate social responsibility, czyli społeczną odpowiedzialność biznesu (CSR). To – mówiąc najkrócej – koncepcja, według której przedsiębiorstwa w ramach swojej strategii działania dobrowolnie uwzględniają interesy społeczne i ochronę środowiska, a także relacje z różnymi grupami interesariuszy. Według tego podejścia, bycie odpowiedzialnym nie oznacza tylko spełniania przez organizacje biznesowe (przedsiębiorstwa) wszystkich wymogów formalnych i prawnych, ale oprócz tego również zwiększone inwestycje w potrzeby innych, w ochronę środowiska itp. Oczywiście, te działania często (czy też prawie zawsze) związane są z promocją wizerunku firmy. Niemniej jednak spotykamy się tutaj z sensownymi działaniami.
Mądry CSR to na pewno właściwa droga upowszechniania pewnych zasad etycznych. Chodzi tylko o to, by te działania nie przejęły roli firmowego public relation, a tak się niestety czasami dzieje. Kierownictwa niektórych firm wychodzą bowiem z założenia: „coś za coś, bo inaczej figa…”. I tak na przykład mówią, że dadzą na hematologię dziecięcą, ale pod warunkiem, że na szpitalu pojawi się baner wielkości boiska piłkarskiego, informujący o tym, jacy to oni są dobrzy. Inni „dobrodzieje” obiecują wsparcie badań naukowych na uniwersytecie, ale w zamian za załatwienie w prasie i telewizji kilku materiałów o tej wielkiej pomocy (rektor ma świetne układy z mediami, to na pewno załatwi)…
Pewnie, czy nawet na pewno, nie o takie zachowania nam chodzi. Niemniej jednak to i tak krok w dobrym kierunku, bo dostrzega rzeczywiste problemy na zewnątrz danej organizacji biznesowej, którym czasami można zaradzić dzięki nowej redystrybucji zysku. Należy wierzyć, że otoczka tych działań coraz rzadziej będzie obciążona jakimiś warunkami.
Chrześcijański ślad
Nie sposób w naszych warunkach rozmawiać o etyce biznesu w oderwaniu od chrześcijaństwa, które tworzyło (obok logiki rzymskiego prawa i greckiego poczucia piękna) europejską cywilizację. Nauczanie społeczne Kościoła o ekonomii zmienia się. Kościół katolicki coraz bardziej realistycznie patrzy na świat gospodarki. Wspomnieć tu można o, w dużym stopniu nadal aktualnych, encyklikach Leona XIII i Piusa XI.
„Twórczą rekapitulacją tej ewolucji jest encyklika Jana Pawła II Centesimus annus, nowocześnie podchodząca do realiów dzisiejszego demokratycznego kapitalizmu i w nowatorski sposób ukazująca możliwości twórczej realizacji chrześcijańskiego powołania na wolnym rynku. Zarazem Jan Paweł II ukazuje etyczne uwarunkowania wolnorynkowej aktywności i koncentruje się na antropologii – jaki człowiek, tak jako producent, jak i jako konsument, oraz jak, w sposób kreatywny i etyczny, może w świecie wolnorynkowej gospodarki urzeczywistniać swoje człowieczeństwo” – piszą w jednym z opracowań na temat etyki w biznesie dominikanie.
Czy zatem można sensownie budować etyczne fundamenty wolnego rynku i potrzeb ludzi? Rozumność i wolność we współpracy z innymi, w świecie wolnorynkowej przedsiębiorczości powinny umożliwić przekroczyć balast, w którym etyka i ekonomia nie potrafiły się ze sobą porozumieć. Robić dobrze i czynić dobrze – to przecież jest do urzeczywistnienia. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Tomasz Miarecki