sobota, 9 listopadaKrajowy Przegląd Samorządowy
Shadow

Potrzeba bycia Siłaczką

Gdy myślimy o teatrze, przed oczami stają nam postaci, które teatr tworzą, budują napięcie, zostawiają w nas, widzach, wzruszenie i każą zastanawiać się, jaki właściwie jest ten świat – nie tylko ten na scenie, ale i ten wokół nas.

Te postaci to aktorzy, którzy bywają często przez widzów utożsamiani ze swymi scenicznymi wersjami. – Zdarza się, że w Lidlu czy Biedronce rzucają mi się na szyję ludzie i krzyczą: Nadia! Nadia! – uśmiecha się Dorota Wierzbicka-Matarrelli. Tak, to Nadia – jej znakomite role w dwóch kultowych już na scenie Wrocławskiego Teatru Komedia sztukach Marca Camolettiego Boeing, Boeing i Pomoc domowa ową Nadię, ich bohaterkę, która świat potrafi pięknie porządkować, na zawsze już do aktorki przypiszą. I tak rodzą się gwiazdy. – Gwiazdy to są w USA, a my, zwyczajni aktorzy, jesteśmy też zwyczajnymi ludźmi, z kłopotami, zakupami, dziećmi… – uważa Dorota Wierzbicka-Matarrelli.

Trudno się jednak z tym zgodzić, bowiem Nadia, z którą widzowie w jakiś sposób się utożsamiają, urodziła się z talentu, wielkiej pracy i znakomitej umiejętności podporządkowania się granej postaci – tę umiejętność zresztą pani Dorota uważa za jedną z najważniejszych aktorskich zalet, a to wszystko ze zwyczajnością wiele wspólnego nie ma.

Droga do Nadii – że tak skrótowo nazwać sobie pozwolę dochodzenie do znakomitej zawodowej formy – zaczęła się dla Doroty Wierzbickiej-Matarrelli na Wydziale Lalkarskim PWST we Wrocławiu. – To zawód wymagający oprócz ciężkiej pracy także łutu szczęścia – podkreśla aktorka – ale potrzebna jest też wielka pasja!

Ta pasja (wsparta talentem) przeprowadziła Dorotę Wierzbicką-Matarrelli przez kilka teatrów, wywalczyła dla niej wiele nagród, wreszcie – także na scenie Komedii – zrobiła z niej gwiazdę, owszem, nie w hollywoodzko-celebryckim stylu, ale kogoś rozpoznawalnego, bliskiego ludziom, a przy tym aktorkę bardzo wszechstronną – w repertuarze ma i Gombrowicza, i Mrożka, i Geneta, i komedie, w których porywa publiczność WTK. – Oczywiście, razem z kolegami, bo na scenie gramy do jednej bramki! – podkreśla aktorka.

Jednak samo aktorstwo pani Dorocie nie wystarcza, bowiem teatr rozumie ona jako coś, co ma posłannictwo. – Ja mam potrzebę bycia Siłaczką, taką z Żeromskiego – mówi aktorka. Ta potrzeba wyrasta ze świadomości, jak bardzo teatr może ludziom pomagać w zrozumieniu siebie samych. I to ludziom od bardzo młodych do bardzo dojrzałych… Zaczęło się to siłaczkowanie w jednej z wrocławskich szkół podstawowych, gdzie pani Dorota prowadziła warsztaty teatralne. – I udało się! – mówi. – Przygotowaliśmy dwie bajeczki i na Festiwalach Teatralnych Szkół Podstawowych wygrywaliśmy!

To był początek siłaczkowej drogi aktorki, drogi, która okazała się drogą do nieba… teatralnego, czyli takiego, gdzie widzowie tłumnie i ze łzami w oczach uczestniczą w spektaklu: w Centrum Kultury Agora na Serbskiej Dorota Wierzbicka-Matarrelli poprowadziła warsztaty teatralne, w których brać mieli udział ludzie od 15. do 102. roku życia. – Zebrała się taka grupa – od nastolatków do ludzi bardzo dojrzałych – wspomina aktorka. – A że mnie zawsze fascynował stojący przy Muzeum Sztuki Współczesnej na pl. Strzegomskim pociąg wycelowany w niebo, wymyśliłam sobie własny pociąg do…, czyli najpierw rozmawialiśmy o tym, co każdego z uczestników warsztatów interesuje – bo każde pokolenie ma inne problemy! – a potem poprosiłam, żeby o tym napisali.

I tak powstało szesnaście scen spektaklu Pociąg do... Miał być grany raz, był już grany razy kilka, a jest nadzieja i szansa, że to nie koniec, bowiem Pociąg do…to fascynująca opowieść ludzi o tym, jak sobie swoją drogę do nieba (i czym jest dla nich owo niebo) wyobrażają… – To była ciężka praca, od rana do nocy, rodzina mnie prawie nie widywała – przyznaje Dorota Wierzbicka-Matarrelli. Więc dlaczego to robi? – Bo chcę się zrewanżować za wszystko, co mnie dobrego w życiu spotkało – odpowiada pani Dorota.

A nas, widzów, też spotyka wiele dobra – bo aktorski talent jest dla nas prawdziwym skarbem, więc nic dziwnego, że na sztuki Camolettiego do WTK ludzie chodzą po dziesięć, dwanaście razy!

Anita Tyszkowska