Termin otwarcia tej wystawy został przesunięty. To jednak nie cenzorzy, ale wielka woda sprawiła, że „Obłęd…”, czyli największą dotychczas prezentację dorobku Mariana Henela, nieżyjącego pacjenta szpitala dla psychicznie chorych w Branicach, otwarto dla publiczności we wrocławskim Muzeum Etnograficznym z małym opóźnieniem.
Dyrekcja Muzeum Narodowego we Wrocławiu, którego oddziałem jest Muzeum Etnograficzne, postanowiła, że wystawa „Obłęd. Przypadek Mariana Henela – lubieżnika z Branic” będzie „na receptę”. Mówiąc dokładniej, jest to prezentacja dla osób dorosłych. Kiedy oglądałem pokazywane na wystawie gobeliny/dywany i zdjęcia, usłyszałem za plecami słowa jednego z dziennikarzy, który mówił, że dzisiaj takie rzeczy to już nawet dziesięciolatków nie oburzają. „Mądrość” ludzi mediów w ostatnich latach jest nie do przecenienia. Czasami jednak (a może nawet nie czasami) powinni więcej myśleć, a mniej mówić. Szkodzą sobie i środowisku (jeżeli takie jeszcze w ogóle jest).

Wróćmy jednak do tej niecodziennej wystawy. Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, a jednocześnie także kurator „Obłędu…” mówił, że ta wystawa jest czymś szczególnym, niecodziennym. Dotyka skrajnie delikatnych aspektów ludzkiego życia. Ma zapewne charakter obsceny, ale to odbiór powierzchowny.
– Spotykamy się tutaj ze złem, demonami, ale i ludzką tragedią. Ukazujemy przejawy doskonałości warsztatu, jak i bolesnego cierpienia i upadku – mówił Piotr Oszczanowski.
We Wrocławiu mamy okazję obejrzeć 11 dywanów/gobelinów z których największy ma ponad sześć metrów długości i trzy metry szerokości. Zobaczymy też kilkadziesiąt autoportretowych i pozowanych zdjęć Henela. Jeszcze niedawno bardzo by one oburzały. A dzisiaj? Dr Bogusław Habrat, przez wiele lat związany z Instytutem Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, a jednocześnie współpracujący przy organizacji wrocławskiej wystawy, mówi z lekką ironią, że wpisują się w genderyzm… Zresztą dzisiaj wiele spraw pokazywanych przez Henela zamiast kwalifikacji zaburzeń psychicznych może zostać zaliczona przez niektórych do nurtu „wolnościowego”. To jednak taka „wolność” rewolucjonistów. A jak kończyły się rewolucje, wszyscy wiemy.
A jednak prace Mariana Henela mogą zadziwić. Kolorystyka, kompozycja, wyobraźnia autora. Oczywiście sam przekaz wielkich dywanów/gobelinów to wypadkowa obsesji autora, którego całe życie było bez wątpienia wielką tragedią (koszmarne dzieciństwo, wygląd, przemoc seksualna, praca w kluczborskim UB). Dominują na nich nagie kobiety z nadwagą, wypięte w stronę widzów pośladki, sceny erotyczne, przemoc, defekacje… Wokół tego „henelowego erotyzmu” wiją się węże, latają nietoperze, spacerują koszmarne koty, patrzą na nas ropuchy, pojawiają się wisielcy i ludzko-zwierzęce hybrydy.
– Arteterapeutyczna twórczość Mariana Henela intryguje pobrzmiewającymi w niej dysonansem i sprzecznościami. Obok odważnej erotyki pojawiają się sielskie krajobrazy. To wszystko nadaje jego pracom walor wysublimowanej perwersji – mówi dr Anna Steliga z Uniwersytetu Rzeszowskiego. – Jego sztuka nie poddaje się w pełni żadnym znanym nam klasyfikacjom. Jest pełna zagadek i tajemnic.
Tomasz Miarecki







