czwartek, 13 lutegoKrajowy Przegląd Samorządowy
Shadow

Po prostu „Obłęd”

Termin otwarcia tej wystawy został przesunięty. To jednak nie cenzorzy, ale wielka woda sprawiła, że „Obłęd…”, czyli największą dotychczas prezentację dorobku Mariana Henela, nieżyjącego pacjenta szpitala dla psychicznie chorych w Branicach, otwarto dla publiczności we wrocławskim Muzeum Etnograficznym z małym opóźnieniem.

Dyrekcja Muzeum Narodowego we Wrocławiu, którego oddziałem jest Muzeum Etnograficzne, postanowiła, że wystawa „Obłęd. Przypadek Mariana Henela – lubieżnika z Branic” będzie „na receptę”. Mówiąc dokładniej, jest to prezentacja dla osób dorosłych. Kiedy oglądałem pokazywane na wystawie gobeliny/dywany i zdjęcia, usłyszałem za plecami słowa jednego z dziennikarzy, który mówił, że dzisiaj takie rzeczy to już nawet dziesięciolatków nie oburzają. „Mądrość” ludzi mediów w ostatnich latach jest nie do przecenienia. Czasami jednak (a może nawet nie czasami) powinni więcej myśleć, a mniej mówić. Szkodzą sobie i środowisku (jeżeli takie jeszcze w ogóle jest).

Wróćmy jednak do tej niecodziennej wystawy. Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, a jednocześnie także kurator „Obłędu…” mówił, że ta wystawa jest czymś szczególnym, niecodziennym. Dotyka skrajnie delikatnych aspektów ludzkiego życia. Ma zapewne charakter obsceny, ale to odbiór powierzchowny.

– Spotykamy się tutaj ze złem, demonami, ale i ludzką tragedią. Ukazujemy przejawy doskonałości warsztatu, jak i bolesnego cierpienia i upadku – mówił Piotr Oszczanowski.

We Wrocławiu mamy okazję obejrzeć 11 dywanów/gobelinów z których największy ma ponad sześć metrów długości i trzy metry szerokości. Zobaczymy też kilkadziesiąt autoportretowych i pozowanych zdjęć Henela. Jeszcze niedawno bardzo by one oburzały. A dzisiaj? Dr Bogusław Habrat, przez wiele lat związany z Instytutem Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, a jednocześnie współpracujący przy organizacji wrocławskiej wystawy, mówi z lekką ironią, że wpisują się w genderyzm… Zresztą dzisiaj wiele spraw pokazywanych przez Henela zamiast kwalifikacji zaburzeń psychicznych może zostać zaliczona przez niektórych do nurtu „wolnościowego”. To jednak taka „wolność” rewolucjonistów. A jak kończyły się rewolucje, wszyscy wiemy.

A jednak prace Mariana Henela mogą zadziwić. Kolorystyka, kompozycja, wyobraźnia autora. Oczywiście sam przekaz wielkich dywanów/gobelinów to wypadkowa obsesji autora, którego całe życie było bez wątpienia wielką tragedią (koszmarne dzieciństwo, wygląd, przemoc seksualna, praca w kluczborskim UB). Dominują na nich nagie kobiety z nadwagą, wypięte w stronę widzów pośladki, sceny erotyczne, przemoc, defekacje… Wokół tego „henelowego erotyzmu” wiją się węże, latają nietoperze, spacerują koszmarne koty, patrzą na nas ropuchy, pojawiają się wisielcy i ludzko-zwierzęce hybrydy.

– Arteterapeutyczna twórczość Mariana Henela intryguje pobrzmiewającymi w niej dysonansem i sprzecznościami. Obok odważnej erotyki pojawiają się sielskie krajobrazy. To wszystko nadaje jego pracom walor wysublimowanej perwersji – mówi dr Anna Steliga z Uniwersytetu Rzeszowskiego. – Jego sztuka nie poddaje się w pełni żadnym znanym nam klasyfikacjom. Jest pełna zagadek i tajemnic.

Tomasz Miarecki