Luty i marzec to w Operze Wrocławskiej dwie premiery: Anna Karenina Rodiona Szczedrina, balet oparty na powieści Lwa Tołstoja, i Makbet Giuseppe Verdiego, operowa wersja szekspirowskiego dramatu. Opowieść o wielkiej miłości do mężczyzny i opowieść o wielkiej miłości do władzy.
Dworcowy peron. Tory… Zegary… I Anna. Anna Karenina, której tragiczny los na peronie zaczęty, na peronie się dokona… Wrocławski spektakl przygotował damski team: inscenizację i choreografię – znakomicie pokazującą targające bohaterami emocje – Bożena Klimczak, tancerka, pedagog, choreograf, kierownik baletu Opery Wrocławskiej, autorka choreografii i ruchu scenicznego w wielu przedstawieniach teatralnych, widowiskach i festiwalach, scenografię i kostiumy – Julia Skrzynecka i Agata Roguska, które współpracują m.in. z Teatrem Wielkim – Operą Narodową. Efekt jest naprawdę dobry, szkoda tylko, że tancerze tańczą do muzyki z płyty. Prawdę mówiąc, jest to rozwiązanie – przyjęte prawdopodobnie ze względów po prostu finansowych – które jest dla choreografa i tancerzy czymś dramatycznie trudnym. A ja, widz, mam wrażenie, że siedzę w szklanej bańce sztuczności…
Mimo owych muzycznych braków jest Anna Karenina spektaklem bardzo udanym. Znakomita Nozomi Inoue naprawdę wzruszała, a scena samobójstwa Anny to jedna z najpiękniejszych baletowych scen, jakie widziały mury wrocławskiej opery. Bardzo ciekawie ukazał Karenina – zdradzanego męża – gościnnie tańczący tę partię Wojciech Ślęzak: jego Karenin kocha Annę, rządzą nim nie urażone męskie ego i oburzenie zdradą, ale odrzucona miłość. A cały ten dramat miłości i odrzucenia – wszak Anna czuje się odrzucona przez Wrońskiego (chyba nieco zbyt chłodny Sergii Oberemok) – rozgrywa się w świetnych kostiumach, delikatnie nawiązujących do XIX wieku, i w fantastycznej scenografii – peron, podobny do peronu wrocławskiego Głównego, jest malowniczy i tajemniczy zarazem, równie piękny, co przerażający…
Makbeta Verdiego widzieliśmy nie tak dawno na scenie Hali Stulecia – wystawna inscenizacja na długo pozostała w pamięci, był to Makbet pełen namiętności, pełna grozy (i lekkiego przymrużenia oka – genialne wielkie kukły!) scenografia Pawła Dobrzyckiego, kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej, oscylujące od historyczności do onirycznej piekielności, a wszystko poskładane w całość przez reżysera, Bruna Berger-Gorskiego, który nie starał się być mądrzejszy od Verdiego i Szekspira, ale ich mądrość podkreślił. Tym razem ci sami autorzy spektaklu wybrali inną nieco drogę i stworzyli Makbeta skromniejszego, ale wyraziściej opartego na jednym pomyśle: lady Makbet jako straszliwa manipulatorka, źródło zła wszelkiego, straszliwa jak szekspirowskie czarownice, i słaby Makbet… Co z tego wynikło? Warto zobaczyć.
Zresztą w marcu i kwietniu w ogóle warto wybrać się do wrocławskiej opery – 31 marca na scenie pojawi się spektakl, który jest jedną z pereł w koronie teatru. To Raj utracony Krzysztofa Pendereckiego, przedstawienie wyjątkowej jakości muzycznej i teatralnej. W kwietniu natomiast będzie można zobaczyć i posłuchać i Anny Kareniny (6 i 23 kwietnia), i Makbeta (8 i 21 kwietnia).
Anita Tyszkowska
www.opera.wroclaw.pl