O koncertowaniu w czasie pandemii, nowym albumie nagrywanym z Bomsori Kim i współpracy z NFM Filharmonią Wrocławską opowiada dyrektor artystyczny zespołu GIANCARLO GUERRERO.
– Jak pandemia zmieniła pana życie i sposób, w jaki myśli pan o muzyce?
– Przede wszystkim pozwoliła mi jeszcze bardziej docenić to, co mam. Przyjmujemy, że niektóre rzeczy w naszym życiu są pewne, nigdy się nie skończą. Ciągle miałem dużo do zrobienia i… nagle zdałem sobie sprawę, jak bardzo to wszystko jest kruche. To może się po prostu skończyć. Możesz się poważnie rozchorować, albo nawet umrzeć. To jest możliwe wszędzie, ale pandemia obejmująca cały świat…? W najgorszych koszmarach nie śniło mi się, że to może się w ogóle zdarzyć, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, jak rozwiniętą medycyną dysponujemy. Nikt nie przypuszczał, że cały świat po prostu się zatrzyma. W marcu wydawało mi się, że w kwietniu wszystko wróci do normy. Za każdym razem, kiedy mam przywilej, by stanąć na podium i zadyrygować, jest to dla mnie dużo bardziej wyjątkowe niż wcześniej. Z drugiej strony… zatrzymanie się i zwolnienie tempa także się przydało. Wcześniej cały czas działałem, a kiedy się zatrzymałem, mogłem nareszcie spędzić czas ze swoją rodziną. Jako muzyk wiecznie podróżuję, żyję na walizkach, a wtedy musiałem zostać w domu, co było trudne, bo nie jestem do tego przyzwyczajony. Jednak możliwość spędzenia czasu z dziećmi, które wróciły ze swoich uniwersytetów, była prawdziwym błogosławieństwem. Wydarzyło się wiele pozytywnych rzeczy, mogłem docenić czas spędzony ze swoją rodziną, bo życie mija przecież bardzo szybko. Ale dość już tego, pora wracać do działania!
– Jest pan także dyrektorem Nashville Symphony. Jaka jest sytuacja orkiestr i instytucji kulturalnych w Stanach Zjednoczonych?
– Fatalna, zarówno z instytucjonalnego, jak i z finansowego punktu widzenia. Niektórzy muzycy od kilku miesięcy nie dostali pensji. Taka jest sytuacja 90 procent orkiestr w Ameryce. System finansowania jest tam całkiem inny. W Europie i w innych częściach świata instytucje utrzymuje państwo, w Stanach Zjednoczonych wszystko opiera się na prywatnym dotowaniu – na orkiestry łożą sponsorzy i korporacje. Jedno i drugie podejście ma swoje plusy i minusy. Myślę, że najlepsze jest ich połączenie. W Ameryce nie prowadzi się obecnie sprzedaży biletów, sponsorzy są ostrożni, jeśli chodzi o datki, wielu ludzi wstrzymało wpłaty. Największe orkiestry, takie jak te z Chicago, Bostonu czy Nowego Jorku, mają swoje fundacje, więc jest im trochę łatwiej. W Nashville niestety jest inaczej. Mamy salę, wszystko zależy od tego, ile biletów sprzedamy. W każdym mieście jest trochę inaczej i niektóre orkiestry dają radę się utrzymywać, choć nawet te największe znacznie obniżyły pensje. Bardzo martwię się o orkiestrę z Nashville. Nie wiem, jak radzą sobie muzycy i w jaki sposób utrzymują swoje rodziny. Im dłużej to trwa, tym jest gorzej. Niektórzy z nas mają jakieś oszczędności, ale one też się kiedyś skończą. To nie jest tak, że da się pójść do pracy gdzie indziej – nigdzie nie ma pracy. Wszystkie orkiestry wstrzymały działalność. Zastanawiam się, co mogą zrobić te instytucje. Rzeczywistości nie da się zmienić. Jest mi z tym źle. Mam szczęście, że mogłem przylecieć do Europy i pracować tutaj. Martwię się o moich kolegów w Stanach Zjednoczonych i czuję frustrację, bo nie mogę im pomóc. Mogę krzyczeć i przeklinać, ale co to da?
– A streamingi, przeniesienie działalności do internetu?
– To nie pokrywa kosztów. Podam przykład. Powiedzmy, że chce się zorganizować streaming, a opłata wyniesie 20 dolarów. To duża kwota jak na wydarzenie online, ale może weźmie w nim udział 5000 osób. Nigdy do tego nie dojdzie, ale powiedzmy, że tak właśnie będzie. Razem da nam to 100 000 dolarów, ale przecież opłacenie orkiestry kosztuje 300 000 dolarów na tydzień, a za streaming też trzeba zapłacić, za całą produkcję takiego przedsięwzięcia. W rezultacie wydaje się pieniądze tylko po to, aby je stracić. Może powinniśmy się poświęcić? Problem w tym, że jeśli tak zrobimy, to kiedy wrócimy do normalnej działalności, nie będziemy mieć nic. Lepiej więc oszczędzać, co się ma, i w ten sposób ułatwić sobie powrót do koncertowania. Będziemy na to potrzebować środków. Niczego się nie osiągnie, wydając pieniądze.
– Jakie są pańskie odczucia, jeśli chodzi o nadchodzące koncerty z NFM Filharmonią Wrocławską, odbywające się w ramach jubileuszu 75-lecia tej orkiestry?
– To, że mogę tu być, czyni mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Cieszę się, że dane mi było przylecieć pomimo obowiązujących, poważnych restrykcji. Bardzo ciężko pracujemy. Koncertowałem niedawno w Portugalii, jestem głównym dyrygentem gościnnym Gulbenkian Orchestra. Zorganizowanie tych wszystkich podróży zajęło dwa miesiące. Każdego dnia dowiadywałem się czegoś nowego, rządy poszczególnych krajów nie bardzo orientowały się, co robić. To było okropne, każdego dnia ci sami ludzie mówili nam zupełnie różne rzeczy. Sytuacja jest bardzo dynamiczna, dopiero mieliśmy strefę żółtą, która zmieniła się na czerwoną. Stanęło na tym, że zarówno Gulbenkian Orchestra, jak i NFM wystosowały listy, w których uznały, że jestem osobą niezbędną do działania tych instytucji. Są więc co prawda obostrzenia związane z podróżowaniem, ale zdarzają się wyjątki. Z perspektywy NFM moja obecność była też niezbędna ze względu na kontrakt i nagrania z firmą Deutsche Grammophon.
– Jak orkiestra radzi sobie na próbach?
– O, mój Boże! Jesteśmy tak zajęci pracą, że na ten krótki czas całkowicie zapominamy o pandemii. To balsam dla duszy. Przez moment życie znowu jest normalne. Ale mam także obawy, bo cały czas pamiętam o tym, co dzieje się na zewnątrz.
– Pracuje pan obecnie nad nowym albumem z NFM Filharmonią Wrocławską i Bomsori Kim. Czy może pan powiedzieć coś więcej na temat tej płyty?
– Znam Bomsori od wielu lat. Byłem dyrygentem w czasie konkursu w Montrealu jakieś sześć lat temu. Już wtedy jej gra kompletnie zwaliła mnie z nóg. Co za wspaniały muzyk! Nawet kiedy była bardzo młoda, miała własne pomysły na interpretacje, była dojrzała. Przyglądałem się rozwojowi jej kariery. Podczas tegorocznej trasy koncertowej z NFM Filharmonią Wrocławską po Stanach Zjednoczonych Bomsori wystąpiła z nami w ostatnich koncertach. Pomyślałem sobie wówczas, że kilka lat temu była wielką skrzypaczką, ale teraz jest jeszcze lepsza. Grała wtedy po raz pierwszy I Koncert skrzypcowy Szymanowskiego, którego nie wykonywała nigdy wcześniej. Muzycy z orkiestry także byli pod wielkim wrażeniem jej wykonania. Od razu pomyślałem, że powinniśmy zrobić razem coś więcej, a ponieważ ona miała kontrakt z Deutsche Grammophon, to zapadła decyzja, by nagrać płytę właśnie ze mną i z NFM Filharmonią Wrocławską. Chciano nagrania z wykonawcami, z którymi Bomsori czuje głęboką więź. Ustalono, że na płycie mają znaleźć się nieznane mi wcześniej, świetne, wirtuozowskie utwory, takie jak dzieła Wieniawskiego czy Waxmana. Zrobię dla Bomsori wszystko i wykonam z nią każdy utwór. Deutsche Grammophon to obecnie najważniejsza firma nagraniowa na świecie, ma wieloletnią tradycję. To, że NFM Filharmonia Wrocławska będzie realizowała swój pierwszy album dla tej firmy, mówi bardzo wiele zarówno o orkiestrze, jak i o samym Wrocławiu. Jestem przekonany, że po tej płycie pojawią się następne. Poziom orkiestry był do tej pory dobrze skrywanym sekretem, a wraz z pojawieniem się tego albumu wszystko stanie się jasne. Nie tylko sala będzie dobrze znana, lecz także artyści. Jestem z tego bardzo dumny.
– Pański kontrakt z Narodowym Forum Muzyki został właśnie przedłużony. Jakie są pana plany związane z NFM Filharmonią Wrocławską?
– Bardzo się cieszę, że mogę kontynuować współpracę z NFM Filharmonią Wrocławską. Orkiestra jaśnieje pełnym blaskiem i pracujemy razem w jak najlepszej komitywie. Będziemy wzrastać wraz z następnymi fantastycznymi wykonaniami, nagraniami i międzynarodowymi trasami koncertowymi. Zachowanie muzyków i publiczności sprawia, że czuję się we Wrocławiu jak w domu.
Rozmawiał Oskar Łapeta