Niedawno minęło 25 lat od przywrócenia samorządu terytorialnego w Polsce. Była zatem okazja do dyskusji między innymi o tym, jaki jest bilans mijającego ćwierćwiecza w drodze do samorządnego państwa. Czy aby na pewno w pełni wykorzystaliśmy szansę budowania normalnego świata nad Odrą i Wisłą? Czy czasami samorząd nie stał się karykaturą demokracji, a jeśli tak, to jak temu skutecznie zaradzić?
8 marca 1990 roku Sejm uchwalił pakiet ustaw samorządowych. Już 27 maja tego samego roku odbyły się pierwsze wybory samorządowe – do rad gmin.
Komuna zbankrutowała
Intelektualnym punktem wyjścia do odbudowy samorządu terytorialnego bezpośrednio po wyborach czerwcowych było absolutne przekonanie politycznego obozu reform, że system władz lokalnych charakterystyczny dla państwa komunistycznego zbankrutował całkowicie wraz z całym tym państwem. Jak mówił jakiś czas temu Jerzy Stępień: „Istotnym odniesieniem była uchwalona w 1985 roku przez Radę Europy Europejska Karta Samorządu Lokalnego, ale Polska nie była jeszcze wówczas członkiem Rady, a dokument ten był tak nowy (wszedł w życie po uzyskaniu odpowiedniej liczby ratyfikacji dopiero w 1988 roku), że trudno było go traktować jako sprawdzony fundament dla naszych propozycji. Jednak szybko miało się okazać, że przygotowane projekty w pełni Kartę respektowały. Ostatecznie Polska podpisała ją w 1992 roku, a ratyfikowała w 1994 roku”.
Ocena zmian
Po przemianach ustrojowych 1989 roku społeczności lokalne, korzystając z odzyskanej autonomii, zmieniły Polskę. Decentralizacja jest powszechnie uważana – także za granicą – za najbardziej udaną z polskich reform. Równocześnie coraz częściej podejmowane są próby jej rzetelnej oceny, dla których punktem wyjścia jest diagnoza stanu polskiej samorządności, o tyle utrudniona, że – poza pracami wykonywanymi przez organizacje samorządowe – nie jest prowadzony profesjonalny monitoring funkcjonowania gmin, powiatów i województw. Nie ulega jednak wątpliwości, co podkreślają opublikowane w ostatnich latach raporty o stanie samorządu terytorialnego, że reforma nie została dokończona, dlatego coraz bardziej widoczne stają się rozmaite deficyty.
Niepotrzebna skaza
Zapewne niezbyt dobrze na podsumowanie ćwierćwiecza polskiego samorządu terytorialnego wpłynęły ostatnie wybory, w listopadzie 2014 roku. Zamieszanie związane z liczeniem głosów, liczne błędy, zachowanie członków Państwowej Komisji Wyborczej nadszarpnęły nieco obraz samorządnego państwa. Warto zaznaczyć w tym miejscu, że do dzisiaj na stronach PKW nie pojawiły się całkowite wizualizacje wyników jesiennych wyborów. Brakoróbstwo? Głupota? Niekompetencja? Przyznam, że trudno to zrozumieć. Podobnie zresztą jak ignorowanie coraz bardziej donośnych nawoływań do dyskusji o zmianach związanych z działaniem samorządów terytorialnych (próba odpartyjnienia wyborów lokalnych, wprowadzenie kadencyjności).
Czas legislacji
Niemniej jednak ostatnie 25 lat to ogromny krok naprzód w budowaniu małych ojczyzn, normalności wokół nas, samorządnego państwa na poziomie gmin, miast, powiatów, województw. Baczni obserwatorzy naszego systemu ustrojowego mówią jednak, że nadszedł czas systemowego przeglądu prawa samorządowego. Bez tego model Polski samorządnej nie zostanie osiągnięty, a zmiany ustaw będą nadal interwencyjne, fragmentaryczne i niespójne. Punktem wyjścia powinno być powołanie komisji kodyfikacyjnej prawa samorządowego (mówiono o tym m.in. podczas Kongresu XXV-lecia Samorządu Terytorialnego, który odbył się w pierwszej połowie marca w Poznaniu).
Nie zawsze wszystko wokół wygląda tak, jak byśmy chcieli. Wiele naszych małych ojczyzn nie jest wolnych od korupcji, nepotyzmu, kolesiostwa… A jednak to pewnie właśnie reforma samorządowa należy do największych polityczno-ustrojowych osiągnięć pokomunistycznej Polski. To decentralizacja wyzwoliła uśpioną kreatywność Polaków, gospodarność, pracowitość i mądry patriotyzm. Jeśli nas w tym wszystkim będzie jeszcze więcej, to i owych brudów w końcu się pozbędziemy.
Tomasz Miarecki