czwartek, 25 kwietniaKrajowy Przegląd Samorządowy
Shadow

Kolorowy początek roku

Pierwsza tegoroczna wystawa przygotowana przez wrocławskie Muzeum Narodowe to prezentacja „Otto Piene. Gwiazdy”, którą obejrzeć można w Pawilonie Czterech Kopuł, oddziale wrocławskiego muzeum.

Bez wątpienia pokaz dzieł nieżyjącego niemiecko-amerykańskiego artysty jest „pozytywnie kolorowy i nieźle nadmuchany”. Niektórym może trochę przypominać dzisiejsze eventy, podczas których w podobny sposób przedstawiają się bankowcy czy sprzedawcy aut. Podobny nie znaczy taki sam.

Trudno mi powiedzieć, ile jest artyzmu w „Długich gwiazdach” (Langen stars), czyli słynnych rzeźbach powietrznych, ale bez wątpienia napicie się kawy czy herbaty w sąsiadującej z instalacją kawiarence w Pawilonie Czterech Kopuł będzie bardzo sympatyczne. W tym miejscu trzeba dodać, że Piene i założona m.in. przez niego pod koniec lat 50. XX wieku grupa ZERO to jednak ciekawe poszukiwania awangardowe. Jak mówi kuratorka wystawy Iwona K. Bigos: „Zredefiniowały one powojenny świat sztuki i otwarły go na niekonwencjonalne techniki”.

„Długie gwiazdy” w Pawilonie Czterech Kopuł Fot. Tomasz Miarecki

Piene zrezygnował z tradycyjnego malarstwa, aby tworzyć swoje dzieła ze światła, ognia i ruchu. Pracując jako profesor na uniwersytetach artystycznych w Stanach Zjednoczonych, wielokrotnie, wykorzystując najnowsze osiągnięcia technologii, organizował we współpracy z innymi artystami i naukowcami wielkoskalowe, multimedialne, plenerowe performanse. W ich trakcie ogromne rzeźby powietrzne wypełniały niebo, a zgromadzona publiczność, próbując uchwycić nadmuchiwane, częściowo wypełnione helem obiekty, stawała się integralną i być może najważniejszą częścią tych prac.

We Wrocławiu poza „nadmuchanymi gwiazdami” obejrzeć możemy jeszcze „Praską przestrzeń światła” (Light Room Praque, 2002/2017) – efemeryczny balet świetlny poszerzający granicę klasycznej rzeźby. Ta instalacja jest jednak czymś zupełnie innym od „Długich gwiazd”. Przenosi nas (o ile tego chcemy) w świat kosmosu. Tajemniczy, niezbadany, pełen świetlistych punktów i kształtów. To prawdziwy spektakl. Może nie tak nadzwyczajny jak rozgwieżdżona noc w Bieszczadach, ale na pewno interesujący…

Poza kolorowymi gwiazdami początek roku w Muzeum Narodowym we Wrocławiu to także wyjątkowo ciekawa wystawa w gmachu głównym. Mowa tu o „Precjozach wrocławskich bractw strzeleckich”, prezentacji przygotowanej przez Roberta Hesia i Jacka Witeckiego. Przez dwa lata, dzięki finansowemu wsparciu resortu kultury, prowadzony był projekt badawczy związany z kolekcją precjozów wrocławskich konfraterni strzeleckich (w tym roku ukaże się opracowanie zabytkowej spuścizny wrocławskich organizacji strzeleckich, która może stać się prawdziwym bestsellerem). Niewielu wie, że zbiór o którym piszę, był to jeden z najciekawszych i najcenniejszych zespołów zabytków, jaki przechowywany był do II wojny światowej we wrocławskich zbiorach muzealnych. Liczył około 350-400 artefaktów, z których pozostało do dzisiaj bardzo niewiele. Niestety, okrucieństwo ostatniej wojny (zniszczenia, złodziejstwo) nie ominęło także tego imponującego zbioru.

„Precjoza wrocławskich bractw strzeleckich” w Gmachu Głównym wrocławskiego muzeum Fot. Tomasz Miarecki

Wystawa pokazuje to, co zostało, obudowane kilkoma innymi elementami (np. uzbrojenie). Istotna jest też warstwa dokumentacyjna opowiadająca o historii bractw strzeleckich, których początek nad Odrą sięga XV wieku.

Oczywiście na zwiedzających czeka tez świetne Muzeum Etnograficzne we Wrocławiu. Cały czas oglądać tam można „Obrazy do opowiadania” (kuratorka Olga Budzan). Jak mówią organizatorzy tej prezentacji: „Widzowie mogą się tutaj otworzyć nie na artyzm prezentowanych prac czy sprawność techniczną twórców, ale na przekaz. Prezentowane prace mają wiele do powiedzenia, trzeba tylko pozwolić im na siebie oddziaływać, ponieść się wyobraźni i wyruszyć w podróż, tworząc opowieść”.

(mnm)