Operowy luty to we wrocławskim teatrze przede wszystkim klasyka, nie zabraknie jednak opery współczesnej. Lutowy miks dawnego z nowym zapowiada się interesująco, a jeśli jeszcze pomyślimy o nadchodzącej marcowej premierze…
Najklasyczniejsza z klasycznych oper to w polskiej muzycznej tradycji niewątpliwie „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki. Wrocławski spektakl w reżyserii Laco Adamika osadzony w tradycji, zagrany w sarmackim kostiumie, choć w nowoczesnej, niezwykle wysmakowanej scenografii, jest ciekawym spojrzeniem na temat polskiej tożsamości narodowej. Komu „Strasznego dworu” mało, ten będzie mógł wybrać się na „Halkę” – czyli superkanon Moniuszkowski będzie w lutym w komplecie. Ostatnie dzieło Verdiego, „Falstaff”, to także klasyka z klasyk najklasyczniejsza, ale zawsze warta obejrzenia i wysłuchania raz jeszcze, podobnie jak – także „lutowe” – „Rigoletto”, „Joanna d’Arc” i „Traviata”. Jeśli dodamy do tego jeszcze Bizetowską „Carmen”, Mozartowskie „Czarodziejski flet” i „Cosi fan tutte” i „Samsona i Dalilę” Saint-Saënsa, otrzymamy zestaw naprawdę imponujący! Poza tym luty to dwa arcydzieła opery współczesnej – „Król Roger” Karola Szymanowskiego w znakomitej inscenizacji Mariusza Trelińskiego i „Raj utracony” Krzysztofa Pendereckiego, który wyreżyserowany przez Waldemara Zawodzińskiego spektakl uznał za najlepszą realizację swojej opery.
Luty będzie więc miesiącem pięknych, ale znanych przedstawień. Za to w marcu czeka nas premiera jednej z tych oper, które są wcieleniem belcanta, opery uznanej za najdoskonalszą operę romantyczną. To „Łucja z Lammermooru” Gaetano Donizettiego. Libretto oparte jest na powieści sir Waltera Scotta, ta z kolei – na prawdziwej historii niejakiej Janet Darlymple, spadkobierczyni szlacheckiej rodziny szkockiej, która w noc poślubną zamordowała narzuconego sobie małżonka, a czyn ten przypłaciła obłędem. Mocna rzecz! I tę moc, ten dramatyczny splot (mimo pewnych zmian w stosunku do książki Scotta) wydarzeń, barwność postaci znakomicie w libretcie zachował jego autor, Salvatore Cammarano. A muzyka? Pisze o niej Piotr Kamiński w „Tysiąc i jednej operze”, iż niesie w sobie „sekret potęgi romantycznego belcanta w jego najdoskonalszym wcieleniu”. Na nową wersję „Łucji…” czekaliśmy we Wrocławiu ponad pół wieku – spektakl, wyreżyserowany przez Zygmunta Bilińskiego i dyrygowany przez Jana Martynowskiego, miał swoją premierę 31 maja 1957 roku. Łucję śpiewała Halina Halska, pierwsza wrocławska Halka, Edgara – Franciszek Arno, jeden z najsłynniejszych Jontków powojennej opery, a lorda Artura Bucklawa – Władysław Szeptycki, który nie tylko zasłynął jako znakomity Alfred z „Traviaty”, ale także był współtwórcą wrocławskiego Operetki Dolnośląskiej. Spektakl cieszył się powodzeniem i uznaniem recenzentów.
Nową „Łucję…” reżysersko przygotowuje Anette Leistenschneider, od ponad 18 lat odnosząca sukcesy jako reżyser w teatrach muzycznych Niemiec, Szwajcarii, Polski, Austrii, Bułgarii i Holandii. Jej inscenizacja „Das Himmelskleid” Ermanno Wolfa-Ferrari została określona mianem odkrycia roku, zaś „Wesele Figara” otrzymało nagrodę kulturalną landu Nordrhein-Westfalen jako najlepsza inscenizacja operowa. Inscenizacja „Cyrulika sewilskiego”, którą przygotowała w 2006 roku w Teatrze Muzycznym w Lublinie, podczas tournee po Holandii została uznana za najlepszą inscenizację sezonu. Reżyserowała z powodzeniem dzieła Verdiego, Mozarta, Gounoda, Dworzaka, Czajkowskiego, Rossiniego, Bizeta, Donizettiego, Humperdincka, Lehara, Kalmana, Straussa, Offenbacha, A. Scarlattiego, Bialasa i wielu innych. Jaka będzie jej „Łucja…”? Przekonamy się w marcu, bowiem Leistenschneider we wrocławskim teatrze reżyseruje po raz pierwszy. Za to za muzyczną stronę spektaklu odpowiada doskonale znany melomanom Tomasz Szreder, który na swym dyrygenckim koncie ma cały Wagnerowski „Pierścień Nibelunga”, a to zobowiązuje…
Czekamy więc na marcową „Łucję z Lammermooru” niecierpliwie, radując melomańskie serca i uszy lutowymi spektaklami. Bo jest czym.
Anita Tyszkowska