Dwadzieścia lat – a nawet trochę więcej – to w naszych szybko biegnących czasach epoka. Ta epoka właśnie się kończy. Zostaną jednak spektakle i wspomnienia. Wiele pięknych wspomnień, wiele spektakli, które do historii nie tylko wrocławskiej opery przeszły i przechodzą… Dwadzieścia lat (i trochę) dyrektor Ewy Michnik.
Jest rok 1995. Opera Wrocławska czeka na nowego dyrektora. Kondycja artystyczna teatru jest – mówiąc delikatnie – taka sobie, więc Ewa Michnik, która przychodzi do Wrocławia z Krakowa, gdzie kierowała Operą Krakowską, nie ma łatwego zadania. Do tego na początku musi zmierzyć się ze strajkiem pracowników teatru. Protest trwa 140 dni, ale na początku roku 1996 się kończy, za to nad nową dyrektor zawisa kolejna chmura. Budynek opery ma iść do remontu.
I to jest moment, gdy wrocławska opera, kierowana przez niedawno powołaną dyrektor Ewę Michnik, łapie wiatr w żagle… Rozpoczyna się era superprodukcji.
Bezdomny teatr wystawia swe spektakle przede wszystkim w Hali Stulecia, ale skrzydła rozwijają się coraz bardziej i opera opanowuje miasto – jest i na Ostrowie Tumskim, i na Wzgórzu Partyzantów i na Stadionie Olimpijskim… Najpierw w Hali Stulecia Aida (1997, 2002), na którą przychodzi 20 tysięcy osób! Potem – fala sukcesu nie opada – Carmen Georgesa Bizeta (1998, 2005), Nabucco (1999) i Trubadur (2000) Giuseppe Verdiego, Carmina burana Carla Orffa (2001), Straszny dwór Stanisława Moniuszki (2001), Skrzypek na dachu Jerry’ego Bocka i Josepha Steina (2002, 2008) – superprzebój, przeniesiony z sukcesem na scenę przy Świdnickiej.
Hala Stulecia staje się też sceną powrotu do Wrocławia twórczości Richarda Wagnera, który z przyczyn historyczno-ideologicznych na wrocławskiej scenie po wojnie się nie pojawiał. Ewa Michnik przyznała kiedyś, że jej marzeniem jest poprowadzenie wagnerowskiego Pierścienia Nibelunga.
– Dzieła Wagnera powinny być pokazane, i to szczególnie we Wrocławiu, bo Opera Wrocławska miała ogromne tradycje, jeśli chodzi o Wagnera, ale także Straussa. To jest moje marzenie, aby tych kompozytorów odzyskać dla Opery Wrocławskiej – mówiła w książce „Artystyczna uczciwość” Jana Stanisława Witkiewicza.
I to marzenie – ku chwale opery, Opery Wrocławskiej, chwale jej dyrektor, dyrygent, i ku radości operomanów – spełnia się, a Ewa Michnik jest drugą kobietą na świecie, która dyrygowała wszystkimi częściami tetralogii Richarda Wagnera – Złoto Renu (2003, 2006), Walkiria (2004, 2006), Zygfryd (2005, 2006) i Zmierzch bogów (2006).
Wraca też Richard Strauss – w roku 2014 bardzo dobrą realizacją Kawalera srebrnej róży. Znakomitym pomysłem był też Letni Festiwal Operowy, w ramach którego Ewa Michnik przygotowała między innymi: w 2007 – rewelacyjny Napój miłosny Gaetano Donizettiego (na Pergoli obok Hali Stulecia), w 2008 – Otella Verdiego (na Wyspie Piasek), w 2010 – Turandot Giacomo Pucciniego (na Stadionie Olimpijskim). W roku 2003 na Odrze, z Ostrowem Tumskim w tle, zobaczyliśmy (30-tysięczna widownia!) Giocondę Amilcare Ponchiellego, którą zarejestrowała Telewizja Polska. Tu wtręt osobisty – to jeden z moich ulubionych megaspektakli, pełen baśniowej fantazji…
Oczywiście, w międzyczasie skończył się remont opery i zespół wraz z panią dyrektor wrócił do bardzo po remoncie pięknego budynku przy Świdnickiej 35. Ale superspektakle, jak widać z powyższego wyliczenia, były kontynuowane – ostatnio choćby Poławiacze pereł Bizeta (2013) i Makbet Verdiego (2014). I tu trzeba powiedzieć jedno – superspektakle to wabik, którego rola jest nie do przecenienia! Ci, którzy operę zobaczą w wersji supermega, często wracają, a właściwie – zarażają się operą. I tak rośnie nowe pokolenie widzów, nowe pokolenie konsumentów (tak się to teraz zabawnie nazywa…) kultury. To nowe pokolenie przyjdzie więc do opery i na Poławiaczy pereł (ostatni, pięknie poprowadzony przez Ewę Michnik spektakl na wrocławskiej scenie), i na kolejne przedstawienia. A wszystko dzięki Ewie Michnik i jej pomysłowi na ratowanie teatru w czasie remontowym.
Ale te dwadzieścia ponad lat to nie tylko superspektakle i klasyka opery na scenie na Świdnickiej, choć wiele wspaniałych spektakli można by tu wymienić. To także otwarcie przez Ewę Michnik wrocławskiej sceny na operę współczesną, która nie tylko regularnie pojawia się na wrocławskiej scenie, ale ma też swój festiwal, a niektóre spektakle zapadły w pamięć widzów na zawsze, od Raju utraconego Krzysztofa Pendereckiego (kolejny wtręt osobisty – ten spektakl zawsze łapie mnie za gardło) czy Jutra Tadeusza Bairda poczynając, na fantastycznych Aniołach w Ameryce Petera Eötvösa czy Matce czarnoskrzydłych snów Hanny Kulenty kończąc.
Wiele można by jeszcze o tych dwudziestu (z dodatkiem…) latach pisać, wymieniać wiele odznaczeń i nagród, jakie Ewa Michnik – i jako dyrygent, i jako dyrektor opery – dostała, ale nie odznaczenia i nagrody są najważniejsze. Najważniejsze jest to, że dzięki Ewie Michnik Opera Wrocławska to miejsce cudownie ciekawe, inspirujące, prawdziwie warte zainteresowania, że uczy słuchania muzyki i cieszenia się urodą teatru. A że nie zawsze wszystko było doskonałe? Przecież w sztuce chodzi o to właśnie – o doskonałość i niedoskonałość, o szukanie pełni i o jej znajdowanie. Lub nieznajdowanie.
Ale tylko w takim ruchu, w takim poszukiwaniu opera – ba, każdy teatr! – jest żywa. I to życie przez dwadzieścia ponad lat Ewa Michnik wrocławskiej operze zapewniała. Jej następca ma dobry start…
Anita Tyszkowska