Nadchodzi jesień, a z nią – nowy sezon teatralny. Dobra tradycja nakazuje, aby nowy sezon zacząć nowym spektaklem. I tej tradycji Wrocławski Teatr Komedia jest wierny.
Premiera, która 25 września czeka nas w Komedii, ma pewien haczyk. Haczyk nazywa się „Boeing, Boeing” i gdy tylko pojawi się na afiszu, błyskawicznie opróżnia kasę teatralną z biletów, a zapełnia teatralną salę. Przypominam, że po pierwsze – „Boeing, Boeing”, komedia sytuacyjna autorstwa Marca Camolettiego, to superhit teatralny na miarę ziemskiej teatralnej kuli, a do tego laureat Tony Award, czyli teatralnego Oskara. Po drugie – sztuka jest tego warta, bowiem opowieść o skomplikowanym życiu erotycznym garstki młodych ludzi jest autentycznie zabawna, choć dla realizatorów i aktorów niełatwa. Premierę miał „Boeing…” w Komedii w roku 2011, a teraz, w 2016, będzie miał kontynuację.
– Cóż, to jest szalony pomysł – przyznaje z uśmiechem Wojciech Dąbrowski, reżyser „Boeinga…” i znakomity Maks we wrocławskim spektaklu – ale nieoficjalnie można powiedzieć, że to kontynuacja…
A wszystko za sprawą tłumacza „Boeinga…” Bartka Wierzbięty, który przełożył i zaadaptował „Pomoc domową” Marca Camolettiego. Na czym polega adaptacja? Trzeba przypomnieć, o co w „Boeing, Boeing” idzie: otóż jest to historia Maksa i jego (licznych i ślicznych) narzeczonych. Wszystkie są stewardesami, a każda sądzi oczywiście, że to ona jest tą jedną, jedyną, wybraną. Rzecz wydaje się bardzo trudna do bezkolizyjnego ustawienia, ale od czegóż precyzyjna organizacja? To dzięki niej i dzięki pomocy niezawodnej – choć niestroniącej od sarkastycznych uwag – służącej Nadii, Maksowi zawsze udaje się skoordynować wizyty kolejnych narzeczonych. Co stanie się jednak, gdy z powodu niewielkich zmian w ruchu lotniczym wszystkie one zjawią się u Maksa niemal w tej samej chwili? Co będzie dalej? Nowa premiera ma z odpowiedzią na te pytania wiele wspólnego…
– Będzie się działo! – przyznaje Wojciech Dąbrowski i przypomina, że „Boeing…” kończy się ślubem Maksa i Joli. – A teraz ona chce mieć kochanka i ja chcę mieć kochankę, spotykamy się z nimi u nas w domu i z tymi spotkaniami, z całą tą sytuacją związana jest niezła zawierucha! Wchodzenie, wychodzenie, drzwi trzaskają sto tysięcy razy! Ale scenografię przygotowuje świetny scenograf, Wojciech Stefaniak, pracujący w teatrach w całym kraju i znakomicie czujący komedie. Czyli wie, jak skonstruować drzwi, żeby się nie rozleciały po pierwszym trzaśnięciu, bo przecież komedii bez trzaskania drzwiami po prostu nie ma!
A o co chodzi z tą pomocą domową? Ano o to – o czym widzowie „Boeinga…” świetnie wiedzą – że nader ważną postacią w życiu Maksa (a teraz i Joli…) jest Nadia – w rewelacyjnej interpretacji Doroty Wierzbickiej-Matarrelli. Nadia w „Boeingu…” czuwa nad wszystkim, klei to, co się rozpada. I Nadia jest też bohaterką „Pomocy domowej”, ale tu trafia do innych państwa, ludzi zupełnie nowych, gdzie jednak także potrafi ogarnąć każde zamieszanie. A jest co ogarniać!
– A ja wpadłem na pomysł, aby Nadia została u „boeingowych” bohaterów, czyli u mnie – Maksa i Joli, która jest już przecież moją żoną. W tle – nasi kochankowie, a Nadia to wszystko znowu skleja – mówi Wojciech Dąbrowski. – Nowe mieszkanie, nowy status – małżeński, ale bohaterowie ci sami, czyli Jola – Katarzyna Skoniecka, i ja, czyli Maks. No i Nadia, Dorota Wierzbicka-Matarrelli. Do tego dwójka młodych ludzi – Kornel Sadowski, student IV roku Szkoły Teatralnej, i Ilona Lewandowska… To oni grają kochanków, których chcemy mieć – Jola i ja, Maks. Jak się sprawdzą? Sądzę, że dobrze.
Jak się to wszystko skończy? Wiem, ale nie powiem. A pomysł adaptacji i kontynuacji bardzo mi się podoba, jest w nim bowiem zapisane DNA spektaklu, który jest wyjątkowo udany – „Boeing, Boeing” to sztuka do wystawienia trudna, bowiem grozi niebezpiecznym ześlizgnięciem się w farsę. A wrocławski „Boeing, Boeing” tego niebezpieczeństwa pięknie unika.
Premiera w niedzielę, 25 września 2016, spektakle przedpremierowe – 22, 23, 24 września.
Anita Tyszkowska