Wiadomo, jak za młodu owa skorupka – czyli dziecko – nasiąknie miłością do muzyki i teatru, to z dziecięctwa wyszedłszy, też w operowym fotelu się umości. Ale skłonienie do owego nasiąkania to rzecz nieprosta, wymagająca wiele wyobraźni…
Szczęśliwie okazało się, że nie zabrakło jej twórcom spektaklu, opartego na mozartowskim Czarodziejskim flecie, który – przesunięty w stronę popbaśniowości – jest ciekawą propozycją dla dziecięcego widza. W krainie czarodziejskiego fletu – bo taki tytuł nosi przedstawienie przygotowane w koprodukcji m.in. z Teatrem Wielkim Operą Narodową – to opowieść oparta na głównych wątkach mozartowskiego dzieła, wspartych dodatkowymi postaciami – dyrygenta, tancerki, postaciami potrzebnymi, bowiem w założeniu reżyserki spektaklu, Beaty Redo-Dobber, ma być ten dziecięcy Flet… opowieścią o operze – o tym, czym opera jest, jak się ją tworzy. Jak splata się w niej muzyka, opowieść, taniec, barwność kostiumów i scenografii… To wszystko udało się rzeczywiście na scenie pokazać, choć konwencja, oparta na mieszaninie różnych gatunków popkultury – z wątpliwymi jej czasem urokami – bywa chwilami (to głos dorosłego widza) nieco męcząca.
Rzecz cała opiera się na opowieści Papagena – znakomity Tomasz Rak! – który, owszem, śpiewa (wielkie brawa!) ale przede wszystkim opowiada o tym, co się dzieje. Opowiada i śpiewa – jak wszyscy na scenie – po polsku, co ułatwia młodym bardzo widzom zrozumienie, o co chodzi w tej skomplikowanej historii czarów i miłości. Czy to ułatwienie wystarcza, aby siedmio- czy ośmiolatek zachwycił się mozartowską opowieścią i muzyką? Nie wiem. W każdym razie soliści są rewelacyjni! Widać, że „dziecinny” spektakl jest dla nich równie ważny jak „dorosły”… Słynna aria Królowej Nocy Piekielna zemsta kipi w moim sercu – tak to jest po polsku – zabrzmiała dzięki Marii Rozynek-Banaszak fenomenalnie! Rewelacyjna jest także Irina Żytyńska jako Papagena. Jedno mnie – nie tylko zresztą mnie – lekko zdumiało: czemu, u licha, Monostatos (Aleksander Zuchowicz bardzo w tej roli dobry) jest ucharakteryzowany na stereotypowego złego Murzyna z durnej bajki, jakich dziś dzieciom pokazywać w żadnym razie się nie powinno.
Czy W krainie czarodziejskiego fletu zarazi bardzo młodych widzów operą? Moim sąsiadem był siedmioletni Mateusz. Przez cały spektakl wpatrzony w scenę, wywijający ręką w rytm muzyki, podskakujący na kolanach mamy. Po spektaklu pytam: „Podobało ci się?”. „Nie…” – kręci głową Mateusz, ale w oczach ma szelmowskie błyski. „On tak zawsze odpowiada na pytanie, czy coś się podobało” – śmieje się mama Mateusza. „No dobrze – Mateusz znów się uśmiecha – tak, podobało się. Tylko dłuuuugie…”.
I tu Mateusz ma rację – spektakl trwa 100 minut, bez przerwy. To dla małego widza chyba troszkę przydługo. Ale – z drugiej strony – jak się zrobi przerwę, to (tak mi tłumaczy znajoma pani pedagog) uwaga dzieci się rozproszy. Najważniejsze jest jednak to, żeby mali widzowie się nie znudzili. I żeby wychodząc z gmachu opery wciąż mieli w uszach cudowne mozartowskie dźwięki.
Anita Tyszkowska