czwartek, 25 kwietniaKrajowy Przegląd Samorządowy
Shadow

Ziemianie bez ziemi – spotkania z autorką

Dziesięć lat temu Anna Fastnacht-Stupnicka wydała zbiór kilkudziesięciu opowieści o rodzinach osiadłych we Wrocławiu tuż po zakończeniu wojny. Jak wiadomo, z wyroków historii poprzedni mieszkańcy miasta i całego ogromnego obszaru zwanego Ziemiami Odzyskanymi zostali ekspulsowani do właściwego im miejsca, czyli do przegranych, okrojonych, zniszczonych i okupowanych przez zwycięskie mocarstwa Niemiec. Zastąpili ich przybysze z innych stron Polski, a głównie też ekspulsowani z byłej Polski, Polski kresowej.

W ten sposób, razem z ludźmi, przywędrowała na te ziemie Historia, zawarta we wspomnieniach, ocalałych i pieczołowicie przechowywanych dokumentach, czasem nawet w materialnych pamiątkach, sięgająca często czasów odległych, czasów świetności Rzeczypospolitej, ale też jej upadku, rozbiorów, narodowych zrywów, odzyskiwania niepodległości.

Autorka tej książki, z właściwą sobie dociekliwością, interesuje się nie tylko współczesnymi, wrocławskimi, powojennymi losami swoich rozmówców, ale też – a może przede wszystkim – sięga w głąb czasu, w historię właśnie, postrzeganą również jako historia rodziny czy rodu.

Siłą rzeczy dotyczy to tylko niewielkiej części nowych wrocławian, potomków elit, ludzi znaczących, bo w ich obyczajach tkwiła tradycja dokumentowania i zachowywania w pamięci wydarzeń, których uczestnikami czy głównymi aktorami byli przodkowie. To przede wszystkim szlachta, ludzie nauki, sztuki, kultury czy polityki. Również ziemiaństwo – klasa próżniacza, jak ich nazywano w PRL.

Bo w czasach, kiedy Polska wraz z Litwą rozciągała się od morza do morza (do tego drugiego morza – Czarnego – Rzeczpospolita Obojga Narodów miała dostęp niemal wyłącznie kartograficzny, a z Bałtykiem było niewiele lepiej), szlachta stanowiła około szesnastu procent mieszkańców potężnego państwa. W Hiszpanii, Francji, Niemczech, herbowych wystarczało na góra pięć procent i była to klasa społeczna niezwykle hermetyczna, odwrotnie niż u nas, gdzie indygenaty przyznawano dość szczodrobliwie, choć rozważnie, najczęściej za wojenne zasługi, z czym wiązały się nadania ziemskie. A ziemi w Rzeczypospolitej nie brakowało, szczególnie na południowo-wschodnich kresach. Tam też głównie, obok ogromnych magnackich latyfundiów, pojawiały się większe i mniejsze majątki, w których z różnym skutkiem gospodarowali kontuszowi.

Ta klasa średniej szlachty z czasem nabierała coraz większego znaczenia – nie tylko ekonomicznego i politycznego. Kolejne pokolenia stawały się coraz bardziej wykształcone, dostrzegające poza materialnym dostatkiem również inne wartości. Dworek, dwór, czasami pałacyk, przekształcały się z wolna w lokalne centra kultury, oświaty, nowoczesnej agrotechniki, a wreszcie narodowej pamięci, czyli patriotyzmu, co było szczególnie ważne i widoczne podczas zaborów.

Synowie (rzadziej córki, i to dopiero u schyłku XIX wieku) szlacheccy wstępowali na uniwersytety, zostawali lekarzami, prawnikami, finansistami czy inżynierami, często wybierali karierę wojskową lub naukową, wieńczoną profesurą i własnymi katedrami. W ten sposób powstawała polska inteligencja. Ona obejmowała stanowiska państwowe i administracyjne, tworzyła politykę. Działo się tak również pod zaborami, szczególnie w Galicji i Lodomerii, ale przede wszystkim w II Rzeczypospolitej. Ale rodzinne gniazda i tradycje pozostawały. Do czasu…

Inteligencko-ziemiańska rodzina po 1 września 1939 roku staje się obiektem makabrycznej ruletki: czerwone czy czarne, wschód czy zachód? Po siedemnastu dniach okazuje się, czym jest wschód… Wschód to wywózki – Sybir i Kazachstan, zachód – Generalne Gubernatorstwo to jednak była szansa na przeżycie.

Kończy się wojna, zaczyna ochlokracja, rządy motłochu i ćwierćinteligentów w rodzaju Bieruta, Minca, Gomułki, w kraju okrojonym o jedną trzecią, ale któremu podarowano w Jałcie kawał przegranych Niemiec. Ziemie Odzyskane! Po sześciuset latach! Czasem między Kazimierzem, oddającym Śląsk Czechom, Pomorze Niemcom, w opinii znakomitego, choć złośliwego publicysty i niezłego historyka Cata-Mackiewicza, nazwanym Wielkim chyba tylko z racji pogrzebu porównywalnego z pochówkiem cesarza Karola V, a Manifestem Lipcowym, datowanym na 22 lipca 1944 roku, podpisanym przez Stalina w Moskwie 20 lipca 1944, drukowanym tamże jeszcze wcześniej… Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia tegoż roku…

Ten złowrogi czas i czas powojenny opisuje Anna Fastnacht-Stupnicka. To 74 opowieści o inteligenckich rodzinach, w większości pochodzenia ziemiańskiego, które osiadły po drugiej wojnie światowej na Dolnym Śląsku. O rodzinach okaleczonych psychicznie i fizycznie, wyzutych nie tylko z majątków i mająteczków, ale też niemal pozbawionych możliwości służenia państwu gruntownym wykształceniem, doświadczeniem, a co za tym idzie – utratą dobrego imienia. Właściwie rozpoczynają życie od początku.

Jest to w zasadzie jedna opowieść, rozpisana na siedemdziesiąt cztery głosy, których bohaterami są nie tylko współcześnie opowiadający. Również miejsca i zdarzenia minione, wspomnienia i stare, cudem zachowane fotografie, na których w wystudiowanych pozach w wykwintnych wnętrzach siedzą i stoją eleganckie panie i wytworni panowie, nierzadko w mundurach i przy szabli. Wspólnota dziejów zawarta w konterfektach, herbach, skromnych pamiątkach, czasem dokumentach, przekazach rodzinnych trwających przez pokolenia i obrastających legendą. Gdzieś w tle pobrzmiewają echa dawno zakończonych polowań, żurfiksów, bankietów, zagranicznych wilegiatur i spotkań z możnymi ówczesnego świata… Ale też syberyjskich łagrów, AK-owskiej konspiracji, powojennej degradacji społecznej i żmudnej, codziennej walki z przeciwnościami narzuconymi przez nowy porządek.

Autorka równie cierpliwie i uważnie słucha opowieści przedstawicieli rodów znanych, historycznych: Czartoryskich, Chodkiewiczów, Chamców, Odrowążów, Platerów, Rzewuskich czy Zamoyskich, co tych z mniejszą ilością pałek nad herbem, a czasem i bez. Historia, jak walec, zrównała wszystkich i wszystko – prócz pamięci.

Ale jest to również opowieść, czy jak autorka woli – saga, o mieście, o Wrocławiu. O tworzącej się w zniszczonych murach państwowości, zaczątkach lokalnego patriotyzmu. O odbudowie niezbędnych instytucji, na czele z uczelniami. Bowiem sporą część przybyszy stanowiła profesura, zdająca sobie doskonale sprawę z tego, że najistotniejszym, kotwiczącym Polskę na tych obszarach elementem jest nauka i kultura.

Inni pracowali w administracji, spółdzielczości, państwowym przemyśle, oświacie i służbie zdrowia, nierzadko na lichych posadkach. I przychodziło nowe pokolenie, wstępowało na uniwersytety, obejmowało stanowiska, nie zapominając o przeszłości.

Po dziesięciu latach ukazuje się drugie wydanie tej wartościowej, chętnie czytanej pozycji. Ale to nie jest zwykła powtórka. Jak we wstępie pisze Anna Fastnacht-Stupnicka, upływający czas, uwagi czytelników i łatwiejszy dostęp do wiarygodnych źródeł, wywołały konieczność dokonania pewnej korekty niektórych pierwotnych opisów rodzinnych historii.

Bardzo ważną częścią książki, choć objętościowo niewielką, są przypisy. Mowa w nich o dalszych losach rozmówców (minęło wszak dziesięć lat…) czy w ogóle ich rodzin. Niestety, sporo z nich stanowią informacje, że żadnych rozmów już nie będzie, przynajmniej na tym świecie…

Andrzej Łapieński

W listopadzie będzie okazja do spotkań z Anną Fastnacht – Stupnicką

13 XI g. 17

Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu (ul. Minorytów 4)

16 XI g. 17

Klub Leopolis TMLiKPW we Wrocławiu (ul. Pretficza 24)

27 XI g. 18

Miejska Biblioteka Publiczna Filia nr 3 we Wrocławiu (Oporów, ul. Morelowskiego 43)