czwartek, 28 marcaKrajowy Przegląd Samorządowy
Shadow

Dziadowa Kłoda: Z ludźmi i w muzyce nie fałszuję

Rozmowa z Robertem Frytem, wójtem gminy Dziadowa Kłoda

Gdy słyszymy „wójt” czy „burmistrz”, to pojawia się skojarzenie: budowa szkoły, dotacje unijne, remonty dróg… Ale przecież burmistrz czy wójt ma swoje pasje, którym poświęca wolny czas, gdy mu się taki trafi. Pan, jak wiem, jest zaczarowany muzyką. Przede wszystkim – muzyką Czerwonych Gitar.

– Jako czternastolatek obejrzałem program telewizyjny „Przeżyjmy to jeszcze raz” poświęcony Czerwonym Gitarom i muzyka Seweryna Krajewskiego i Krzysia Klenczona tak mnie zauroczyła, że trzyma mnie do dziś! Ta miłość nabierała coraz mocniejszych barw, coraz więcej w tej muzyce odkrywałem romantyzmu Seweryna i przebojowości świętej pamięci Krzysia Klenczona. Czytałem książki, zbierałem płytotekę. Na tamten czas była to muzyka ambitna, przy czym trzeba pamiętać, że ówczesny sprzęt bardzo różnił się od dzisiejszego. Jasne, że widać różnice między muzyką Krajewskiego, który skończył średnią szkołę muzyczną, a Skaldami, którzy ukończyli muzyczne studia, ale Czerwone Gitary to muzyka o wielkiej sile, muzyka przebojowa! Ciekawe melodie, dobre teksty, gdzie i cenzurę trzeba było trochę omijać, bo takie były czasy

Jak śpiewano „No bo ty się boisz myszy”, można było podejrzewać, że nie zawsze o gryzonie idzie… Był pan oczywiście na koncercie Seweryna Krajewskiego?

– Tak, dwukrotnie – gdy występował z Czerwonymi Gitarami i raz, gdy występował z Andrzejem Piasecznym w Kępnie, po nagraniu wspólnej płyty.

Ulubiona piosenka Seweryna Krajewskiego?

– Wiele! Ale chyba najbardziej „Uciekaj moje serce” i bardzo romantyczna „Anna Maria”… Ale i piosenki Klenczona, tej bardziej rockowej strony Czerwonych Gitar, są mi bardzo bliskie.

Pan gra na instrumencie?

– Przede wszystkim na klawiszach, ale szkołę muzyczną I stopnia w Sycowie kończyłem w klasie klarnetu. Gram oczywiście na klarnecie, troszkę na saksofonie… Właśnie kupiłem piękną elektroakustyczną gitarę, chciałbym jeszcze na scenie i na gitarze pograć. Grywam też w kościele w parafii Stradomia Wierzchnia jako organista, już 25. rok.

Zaraził pan swoją miłością bliskich?

– Może zaraziłem swoje dzieci, a może muzykę z żoną, Anetą, przekazaliśmy im w genach, bo żona choć nie gra, ma znakomite ucho i pochodzi z muzycznej rodziny. Mamy trójkę dzieci, mój syn ma na imię oczywiście Seweryn! Skończył szkołę muzyczną I stopnia w Sycowie, w klasie fortepianu, w tej chwili jest we Wrocławskiej Szkole Jazzu, u Zbigniewa Lewandowskiego w klasie perkusji, więc stoję przed zakupem nowych bębnów. Kornelia, średnia, uczy się grać na saksofonie, a najmłodsza, Zuzanna – na skrzypcach. Nigdy dzieci do grania nie zmuszamy, po prostu same chcą muzyki…

Jest więc szansa, że powstanie rodzinny zespół

– Jeśli syn mnie kiedyś do współpracy zaprosi – bo na pewno będzie na wyższym niż ja muzycznym poziomie – to oczywiście, czemu nie? W tej chwili już grywa z różnymi zespołami na perkusji, ale ja namawiam go, aby nie zaniedbywał klawiszy.

Bycie włodarzem gminy to rzecz niełatwa. Czy muzyka panu pomaga?

– Bardzo pomaga! Jestem z wykształcenia nauczycielem muzyki i wychowania fizycznego, co łączy moje sportowo-muzyczne pasje, które pomagają w walce z napięciami, a tu, w urzędzie, jest wiele obowiązków i wiele stresów, o wiele więcej niż w szkole.

Pana praca to kontakty z ludźmi, a ci sążni, czasem niełatwi…

– Cóż, nasłuchałem się Krajewskiego, a przy jego muzyce nie da się być kimś innym niż romantykiem… Często łagodność romantyka w kontaktach pomaga, choć nie zawsze, bowiem ludzie potrafią wykorzystać romantyczną łatwowierność. Sądzę, że wygrałem te wybory i dzięki muzyce – bo medialnie zaistniałem, grając na weselach, w kościele, na różnych uroczystościach. Lubię ludzi, szanuję ludzi i staram się być dla ludzi normalnym, uśmiechniętym chłopakiem. Bycie wójtem nie sprawia, że uważam się za lepszego od innych. I cieszę się, że mieszkańcy mają mnie za swojego.

Czyli ani przy instrumencie, ani w kontaktach z ludźmi pan nie fałszuje?

– Tak, i wciąż staram się – i w życiu, i w muzyce – dobrej gry uczyć.

I ostatnie pytanie: największe muzyczne marzenie?

– Zaśpiewać z Sewerynem Krajewskim! To mój największy idol, choć przecież słucham i klasyki, uwielbiam Bacha, Beethovena, ale to inny wymiar myślenia o muzyce. Sam Seweryn zresztą mówi – i bardzo sobie tę jego skromność cenię – że on nie komponuje, tylko pisze krótkie kawałki, bo komponowali Chopin, Mozart, Schubert…

Rozmawiała Anita Tyszkowska