piątek, 29 marcaKrajowy Przegląd Samorządowy
Shadow

Dwóch świętych i polski Rzym

Zapewne miną dziesięciolecia, nim ponownie w Rzymie i Watykanie pojawi się jednocześnie tak wielu Polaków jak to miało miejsce w ostatnią niedzielę kwietnia. Uroczystość potwierdzenia przez Kościół katolicki świętości papieży rodem z Bergamo i Wadowic stała się dla wielu wydarzeniem, w którym chcieli uczestniczyć osobiście.

Portugalskie media podały, że w ostatni weekend kwietnia do Rzymu i Watykanu na uroczystości kanonizacyjne Jana XXIII i Jana Pawła II zjechała największa w historii Wiecznego Miasta liczba osób. Ile? Jedni mówią o milionie, jeszcze inni o dwóch… Nie to jest jednak najważniejsze. Zresztą jak ich wszystkich policzyć? W niedzielę, 27 kwietnia, plac Świętego Piotra oraz dochodząca do placu Via della Conciliazione były całkowicie wypełnione. Tłumnie było także na dziesiątkach okolicznych uliczek. Tylko w okolicach Piazza Pia i Borgo Sant Angelo było co najmniej 20-30 tysięcy osób. Podobnie w bardziej oddalonych częściach miasta, chociażby na licznych placach, gdzie uroczystości wierni śledzili na telebimach.

Następnego dnia, kiedy odbywała się msza dziękczynna za kanonizację, również nie wszyscy pomieścili się na placu przed Bazyliką św. Piotra. Cały czas był on za mały dla wiernych, którzy przyjechali nad Tybr z ponad stu krajów. Kolejnego dnia, we wtorek, na sam plac można już było wejść bez większych problemów. Aby jednak dostać się do wnętrza bazyliki, trzeba było ustawić się w niezwykłej kolejce i cierpliwie czekać co najmniej kilka godzin. Tysiące osób czekało. Czekali Polacy, Rosjanie, Włosi, Japończycy, Słowacy, Francuzi, Niemcy, Portugalczycy, Kanadyjczycy, Amerykanie, Brazylijczycy, Chorwaci, Senegalczycy, Libańczycy, Kenijczycy, Meksykanie, Litwini, Irlandczycy, Chińczycy… Co sprawiło, że dwóch nowych świętych „zapędziło” do stolicy Włoch tylu ludzi? Po co tam przyjechali?

– Dla mnie Kościół jest czymś jak Arka Noego. To bezpieczeństwo, wsparcie… Nie należy mylić tego z jakimś kołem ratunkowym. To raczej miejsce przetrwania w prawdzie i z prawdą. Tak zostałem wychowany i żadne młodzieńcze „nieba w płomieniach” tego nie zmieniły. Wręcz przeciwnie. Świat negacji wiary, który gdzieś tam obok był i jest, tylko utwierdza mnie na mojej drodze. Chciałem tu być. Poczuć. Dotknąć. I mam wiarę, że te kilka dni spędzone w Rzymie i Watykanie pozostaną też w pamięci moich dzieciaków – mówił Jacek z Piaseczna, którego spotkałem po niedzielnych uroczystościach. Przyjechał do Rzymu z żoną i dwójką dzieci.

– Dlaczego przyjechałem? Wiesz co, ja bardzo wiele z tego, co przeżyłem, zapomniałem. Pamięć wytarła bardzo liczne wydarzenia. Pamiętam jednak obrazy z dnia wyboru Karola Wojtyły na papieża. Pamiętam dzień zamachu. Mam przed oczami Biały Marsz w Krakowie. Prawie jakby to było dzisiaj widzę ze szczegółami mszę świętą z czerwca 1997 roku pod Wielką Krokwią w Zakopanem. Jan Paweł II był dla mnie postacią szczególną. Moje dorosłe życie to jego pontyfikat. Moi rodzice i on właśnie uczyli mnie jak żyć. Nie mogłem więc tu nie być. Nie mogłem nie przyjechać do Watykanu, kiedy on zostaje świętym. I nie przyjechałem tu z żadnymi intencjami, prośbami. Przyjechałem podziękować – mówił Staszek z Limanowej. Co robi na co dzień? Jest z wykształcenia finansistą. Dość długo pracował w jednym z banków w Krakowie. Od pięciu lat jest związany z niedużą firmą elektroniczną.

Staszka z grupą Podhalan spotkałem w sobotni wieczór, w przeddzień kanonizacji. Stali przed kościołem św. Agnieszki przy Piazza Nova, przyglądając się zabawie kilkutysięcznej grupy studentów z Polski. Równie radośnie było w kościele Santa Maria in Vallicella, zwanym potocznie Chiesa Nuova. Natomiast u salezjanów, na tyłach dworca Termini, późny sobotni wieczór to czas spowiedzi. Obszerny dziedziniec wypełniony konfesjonałami. Grupy z Włoch, Argentyny, Hiszpanii, Meksyku. Ta ostatnia z portretami błogosławionego Jose Sancheza del Rio (to o nim opowiada film „Cristiada”, który z wielkimi oporami wchodził nie tak dawno na polskie ekrany), chłopca, który został zamordowany, bo nie wyrzekł się wiary.

Na ulicach Rzymu co chwilę spotykałem grupy z Polski. Jest Warszawa, Łódź, Wałbrzych, Wrocław, Gliwice, Oborniki Śląskie, Kołobrzeg, Jędrzejów… Za chwilę pojawia się Radom, Leszno, Jarosławiec, Poznań, Białystok, Wolsztyn, Ustroń… Wszyscy uśmiechnięci. Są razem. Szkoda, że ten świat powszechnej życzliwości nie może trwać cały czas. A może jednak może, tylko trzeba dać z siebie więcej? Dotyczy to nie tylko pielgrzymów, ale nas wszystkich wszędzie. Także w naszych małych ojczyznach. Mówił o tym zaledwie kilkanaście dni przed uroczystościami kanonizacyjnymi papież Franciszek. Na spotkaniu z włoskimi samorządowcami Franciszek nie zawahał się porównać burmistrza do biskupa. „On również powinien żyć wśród ludzi, którym ma służyć. Ma być mediatorem ich potrzeb. W przeciwnym razie grozi mu niebezpieczeństwo, że będzie nie mediatorem, lecz pośrednikiem. W handlowym znaczeniu tego terminu, wykorzystującym potrzeby stron i biorącym część dla siebie” – mówił papież. Na koniec spotkania z samorządowcami papież Franciszek powiedział: „Życzę wam zmęczenia pośród waszego ludu i tego, by ludzie was szukali i wiedzieli, że zawsze umiecie odpowiedzieć na ich potrzeby”.

No a jeśli do tych słów obecnego papieża dorzucilibyśmy lekturę kilku encyklik (chociażby „Centesimus annus” czy „Laborem exercens”) Jana Pawła II i traktowania ich jak regulaminów naszego postępowania, to…

Tomasz Miarecki